Kiedy miłość dwojga ludzi jest niestosowna? Ano zwykle wtedy, gdy w oczach społeczeństwa, rodziny i bliskich popełniają mezalians - stare słowo i właściwie nam już trochę obce. Przecież współcześnie mezalianse popełniamy na porządku dziennym. A może nie?
Przeczytałam ostatnio, że 36-letnia księżniczka Sayako córka japońskiego cesarza Akihito popełniła mezalians. Należała do arystokracji, a pokochała i wyszła za mąż za cztery lata starszego urbanistę Yoshiki Kurodę. Bo go pokochała, choć w jego żyłach nie płynęła błękitna krew. Postawiła wszystko na jednej szali. Nie tylko swoją pozycję, jego pracę, ale też przyszłość swoich dzieci, które nigdy przez tę miłość swoich rodziców nie będą miały prawa dziedziczyć chryzantemowego trony – jak się określa japońską dynastię.
Czy my, kobiety współczesne jesteśmy w stanie popełnić mezalians? Czy przy tak rozluźnionych już normach społecznych dajemy radę? Jesteśmy w stanie to zrobić? Tak. Nadal istnieją zasady, których złamanie grozi restrykcjami w społeczeństwie. Takim brakiem akceptacji ze strony wielu jest związek Ani i Ryszarda. Ich różnica wieku wynosi 25 lat. Dużo? No pewnie, ale kogo to powinno interesować, co w ich przypadku z tej różnicy wieku wynika, czy problemy czy przyjemności? W dawnych czasach ta różnica wieku i tak byłaby mała. Jeszcze młodsze brali sobie co bogatsi za żony, żeby były w stanie zagwarantować rodom sukcesję. Czy Ryszard marzy o przedłużeniu rodu z Anią? Z tego co wiem, ona tego pragnie, on nie chce słyszeć. Świat się jednak zmienił przez te kilka wieków…
O ile poważny związek opisany powyżej miał jeszcze jako taką rację bytu, choć towarzyszyła mu ciągła kpina ze strony wszystkich, o tyle romans Agnieszki i Jacka jest powszechnie nieakceptowany. Kiedy się poznali, ona miała prawie 40 lat i była jego wykładowczynią. On miał dwadzieścia kilka i wpatrzony był w nią jak w obrazek. Wszyscy na te wpatrywania przymykali oczy, a nawet rektor wyskrobał jakąś drobną sumkę na ich wspólne proseminaria. Kiedy jednak Agnieszka zaszła ze studentem w ciąże prawie oficjalnie żądał wyskrobania ze strony swej pracownicy uczelnianej. Ona się nie ugięła i dziecko urodziła. Ukochany ostatecznie studiów pod nią nie skończył i zapisał się na zaoczne, żeby móc jej pomagać przy dziecku. Obecnie są jedną z lepiej funkcjonujących rodzin, jakie znam. Ona pracuje od rana do wieczora i w weekendy też. On wychowuje ich synka. Ostatnio widziałam jak przyszedł na uczelnię odwiedzić żonę, a mały radośnie machał nóżkami w chuście zamotanej na tatusiowym tułowiu. Oni są szczęśliwi. Tylko mezalians to straszny i na uczelnianych korytarzach się o tym nie rozmawia.
- No samo zło - skomentowała kiedyś ich związek pani sprzątaczka z instytutu.
- Eee, miłość chyba – odparłam zgodnie z prawdą.
- A gdzie tam, pani, to bluźnierstwo – rzuciła zapiekle.
Nie było sensu jej tłumaczyć, że ja to się z tego mezaliansu uczelnianego cieszę i sercem gorąco młodym rodzicom kibicuję. Przecież się kochają, przecież dziecko szczęśliwe mają, przecież gdyby nie metryki w dowodach, to wszyscy by im tej miłości zazdrościli. A tak to mezalians i kropka.
Znacie podobne przypadki? Jesteście w podobnej sytuacji. Spotykacie ludzi, którzy postawili wszystko na jedną kartę zwaną miłością. Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami. Napiszcie do mnie. Chętnie wysłucham tych historii.