Autor:
Angelika, Data wysłania:
2014-08-06,
Moim problemem jest samotność i brak partnera życiowego. Dla większości osób, w tym dla moich znajomych nie jest to żaden problem, bo mają swoich towarzyszy życia i najzwyczajniej w świecie mnie nie rozumieją. Gdy wszyscy spotykamy się, np. na jakiś urodzinach, czy po protu na imprezie, to koleżanki często mówią o swoich partnerach, ja zaś czuję się pośród nich jakoś tak dziwnie, obco, samotnie. Taki stan rzeczy zaczyna mnie po prostu bardzo gnębić i nie chcę już wysłuchiwać stałych tekstów typu: ,,Nie martw się jeszcze sobie kogoś znajdziesz'', ,, Każda potwora znajdzie swojego amatora'' lub ,, Jak już będziesz w związku, to nie raz zatęsknisz za życiem singielki''.
I też mam dość odpowiadania na pytania rodziny, która zjeżdża się 2 razy do roku z okazji świąt, czy mam już jakiegoś kawalera? Albo kiedy ślub?
Ja po prostu chciałabym mieć problemy takie typowo związkowe, małe kłótnie, sprzeczki, po wszystkim gorące, namiętne pocałunki, randki, spacery, spontaniczne wypady do kina lub na piknik.
Jeśli tak dalej będzie, to po prostu czuję, że już później będę za stara na dziecko. Bo od momentu poznania tej ,, drugiej połówki'', do momentu zaręczyn, a potem ślubu to jest bardzo daleka droga.
Ale oczywiście nigdy nie mogłam ani nie mogę narzekać na miłość rodziców, brata, czy moich najbliższych.
Odkąd analizuję tak, co może być przyczyną braku partnera, to doszłam do wniosku, że spowodowane jest to tym, że mam więcej kolegów, niż koleżanek. Jestem na takim kierunku studiów, gdzie jest dużo facetów, w pracy również. I wszyscy po prostu traktują mnie jako dobrą koleżankę, kumpelę, z którą można pogadać, czy czasami wyskoczyć na piwo. Zauważyłam też, że zawsze ja rozwiązuje czyjeś problemy, słucham czyjś rozterek, a o swoich nie mówię.
Postanowiłam więc ze swoimi problemami dzielić się z przyjaciółkami, czy koleżankami i pomału zaczynam zrywać z obrazkiem fajnej kumpeli, gdyż chcę, aby mężczyźni, których mam dużo na co dzień, w końcu zauważyli we mnie kobietę.
Autor:
Mądry Polak po szkodzie, Data wysłania:
2014-08-07,
SPÓŹNIONA REFLEKSJA
Przyszło nam żyć w świecie ciągłych zmian. To co obecnie oglądamy, co teraz słyszymy, jutro może być już nieaktualne, niemodne, a nawet głupie. Dwoje ludzi którzy dzisiaj wyznają sobie miłość, ślubują wierność i uczciwość małżeńską, po krótkim czasie nienawidzą się i okazują sobie wrogość, czują nawet do siebie odrazę i wstręt . W świecie taki zmiennym i bezwzględnym współcześni młodzi małżonkowie nie zawsze umieją się odnaleźć. W czasach pełnych zmienności i braku stabilizacji potrzebujemy szczególnej uwagi i nadzwyczajnej troski, aby zachować i utrwalać obopólną małżeńska miłość. Wiem o tym lepiej niż inni, bo roztrwoniłem swoją nadzieje, podeptałem miłość i doznałem największego z możliwych upodleń. Teraz wiem, że w małżeństwie trzeba sobie nawzajem ufać, trzeba kochać i każdego dnia czekać z bijącym sercem na szczere i czułe słowa od osoby kochanej i kochającej, należy bezwzględnie odwzajemniać każdą czułość, więcej dawać niż brać. Bez tego nasze małżeńskie życie będzie obdarte z wartości i nie ostoi się przed przeciwieństwami codziennych szarych i trudnych dni.
Teraz kiedy o tym myślę, to nawet się uśmiecham, bo Halinkę, moją późniejszą małżonkę poznałem na pogrzebie. Było do 27 lat temu, w wieku 93 lat umarła moja ciocia, daleka krewna mojej mamy, pojechałem swoim nowiutkim „maluchem” na jej pogrzeb. Byłem wtedy młodym idealistą, z sercem gotowym na wielką miłość. Miałem już 27 lat, także tęskniłem chyba do stabilizacji i małżeńskiego szczęścia. Od razu przypadliśmy sobie do gustu, ona piękna jasnowłosa blondynka - ja piwnooki, przystojniak za którym oglądały się dziewczyny. W restauracji był taki okolicznościowy, popogrzebowy obiad, siedzieliśmy obok siebie, a po stypie odwiozłem pannę Halinkę do jej domu i tak zaczęła się nasza znajomość, która wkrótce przeobraziła się w miłość i zaowocowała małżeństwem. Pan Bóg obdarowała nas dwójką dzieci, córeczką i synkiem. Jestem tego pewien, że pobraliśmy się z miłości i oboje chcieliśmy aby ogień naszego uczucia płonął do końca naszych dni. Nasze dzieci umocniły nasze więzy, teraz pragnęliśmy żyć nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim naszych dzieci.
Mijały lata, moje przyzwyczajenia, wygodnictwo i egoizm przesądziły chyba o tym, że szczęście nasze zbladło, a nadzieja stała się jakby beznadzieją. Coraz częściej z pożądaniem spoglądałem na młode piękne kobiety, a moja małżonka dawała mi do zrozumiana, że nie zrobiła dobrego interesu wychodząc za mnie, mówiła, że mogłaby lepiej ułożyć sobie życie z innym mężczyzną. Ciągle coś nam w związku zgrzytało, teraz to wiem, że to mnie brakowało cierpliwości, często wybuchałem i okazywałem z byle powodu swoje niezadowolenie, obrażałem się. Przeanalizowałem to dopiero teraz i wiem, że środowisko w którym żyjemy ma ogromny wpływ na ukształtowanie naszej osobowości, naszych postaw, naszego charakteru. Od najmłodszych lat życia, wzorem do naśladowania stają się dla dzieci ich rodzice. To rodzice uczą jak zachowywać się w życiu, jak mówić, jak kochać, oraz jak dobrze żyć na tym Bożym świecie. Widziałem będąc dzieckiem i jako już osoba dorosła jak funkcjonowało małżeństwo moich rodziców. Ojciec pracowała, a mama zajmował się domem. Była to kobieta bezwiednie podporządkowana swemu mężowi. Kiedy ojciec słuchała radia; „Wolnej Europy”, a słuch go codzienne, to mamusia nie mogła się odezwać, nie mogła kichnąć czy głośniej oddychać. Każde słowo ojca było dla mamusi wyrocznią. Mamie takie patriarchalne relacje odpowiadały, a ja na to paczyłem i uczyłem się życia, stosunku męża do żony, potem powielałem zachowana ojca we własnym związku. Byłem jedynakiem, także rodzice, a szczególne mamusia rozpieszczała mnie i niechcący rozwijała mój naturalny egoizm. U nas-w moim małżeństwie, moja żona pracowała dla domu, dla rodziny, to ona robiła wszystko: dokonywała zakupów, gotowała, zawsze tylko ona zmywała naczynia po posiłkach, prała, sprzątała, odkurzała mieszkanie i do tego podobnie jak ja pracowała zawodowo. Ale żeby było śmieszniej to, moja małżonka będąc na kierowniczym stanowisku zarabiała więcej ode mnie. A ja pielęgnowałem, a nawet rozwijałem swoje kawalerskie przyjaźnie. Byłem dla kolegów dobrym kompanem, kiedy przychodziło wybierać koledzy- czy żona, to zawsze wybrałem kolegów, to im poświęcałem znaczną część mego czasu, w ich gronie czułem się świetnie.
Mijały lata, nasze dzieci dorosły, pozakładały własne rodziny i wprowadziły się z domu. A my coraz częściej kłóciliśmy się. Powodów do sprzeczki było wiele. Przysłowiowa przesolona, albo za gorąca zupa, nocne chrapanie, puszczanie bąków i wiele tego typu drobiazgów. Poza tym przyznaję się teraz do drobnych kłamstewek i grubszych kłamstw, od czasu do czasu prawda ukazywała się inna, a moja małżonka była tym bardzo zawiedziona i zniesmaczona. Doszło do tego, że najlepiej czuliśmy się gdy nie byliśmy razem. Kiedy ja przy piwku oglądałem w telewizji mecz piłkarki, to moja pani w drugim pokoju, na małym telewizorku rozczulała się nad kolejnym odcinkiem romantycznego serialu o niespełnionej miłości. Gdy ja wyjeżdżałem na wycieczkę rowerową nad jezioro, to ona wychodziła z domu, nie mówiła mi dokąd idzie. Po jakieś większej awanturze, małżonka oświadczyła mi, że nie będzie już gotować obiadów, robić zakupów, prać i sprzątać, muszę zatrudnić sobie służącą. Nazwała mnie samolubem, leniem i bęcwałem, przypomniała mi też między innymi o tym, że wychowaliśmy dwoje dzieci, a ja nie byłem ani razu na szkolnej wywiadówce, tam bywała zawsze ona. Dzieci, dom to dla obojga rodziców wielkie wyzwanie i duża praca, a ja hodowałem w sobie lenia i egoistę. Teraz wiem, że miała racje, ale wówczas byłem przekonany, ze to ja jestem ideałem skrzywdzonym przez żonę. Od tamtego dnia każde z nas gotowało sobie oddzielnie, albo jedliśmy na mieście. W lodówce na różnych pułkach, pookładaliśmy zakupioną przez siebie żywność. Pranie robiliśmy w różnym czasie, (okazało się, że ja nie umiałem nawet obsługiwać pralki), każde z nas spało w swoim pokoju. Odizolowaliśmy się od się do siebie i przestaliśmy się kłócić. Jeżeli była taka konieczność, to „służbowo” zamienialiśmy czasami kilka sów. Żyliśmy w jednym mieszkaniu, ale duchowo byliśmy oddaleni. To był dobry czas, żebym podjął inicjatywę... Mogłem zjawić się w domu z wielkim bukietem czerwonych róż, mogłem nawet do tego kupić żonie złoty pierścionek, czy jakieś kolczyki i na kalanchoe przeprosić moją Dame, zapytać co powinienem robi aby od teraz było lepiej. Mogłem zakupić dla nas dwojga wczasy w Bułgarii, czy Sopocie i tam postarać się o drugi nasz miesiąc miodowy. Na takie gesty byłem zbyt dumny i nazbyt egoistyczny. Mogliśmy przecież po latach zacząć wszystko od nowa. Teraz kiedy o tym myślę, to wiem, że był to dobry czas na odminowanie złego - na dobre, inicjatywa mogła być i powinna być po mojej stronie. Słyszem kiedyś taką piosnkę którą śpiewała Jan Pietrzak, mogłem to żonie zaśpiewać:
...„Nim ruszt tramwaj zwany wieczność, nim górą się przetoczy czas,
Umówmy się już ostatecznie czy zaczynamy jeszcze raz,
Będziemy znów zwierzątka głaskać, będziemy kochać się nad podziw,
A ziemia znowu będzie płaska i łatwiej będzie po niej chodzić”....
Mogłem odrestaurować nasze małżeństwo i ponownie wyznać mojej małżonce moją miłość, zacząć z tą samą kobietą nowe, lepsze życie. W ekonomii istnieje taka dewiza, że kiedy już nic nie można zrobić, aby uratować walący się system (biznes, układ finansowy przedsiębiorstwa czy nawet kraju) - można zrobić jeszcze jedną rzecz, która rokuje nadzieje. Odnowić wszystko, na starej bazie tworzyć nową rzecz. Wszystko bilansuje się do zera i zaczyna od nowa. Dlaczego? Ponieważ często łatwiej jest wystartować ponownie, aniżeli naprawiać to co już jest zepsute i zrujnowane. Takie naprawianie swojego życia jest dobrą metodystą, zapominamy co była złego i staramy się żyjąc po nowemu nie powielać starych błędów. Dlaczego wiele łatwiej zaczynać od nowa? Dlatego, że nowe, mocne fundamenty dają lepszą gwarancję stabilności przyszłej konstrukcji. Tymczasem ja nie chciałem gruntowne naprawiać swój związek, a myślałem raczej, by znaleźć sobie inną, lepszą kobietę, bo ta była moim zdaniem do niczego. Wiedziałem, czułem to, że i ona myśli o nowym mężczyźnie, tęskni do akceptacji i miłości. Sądziłem że jej to już żaden facet nie zachce, bo po co komu taka stara i wredna baba. Wkrótce miało się okazać, że bardzo się myliłem. Moja Halina znalazła sobie przystojnego, dużo od niej młodszego chłopaka i wyprowadziła się do niego, a wkrótce potem przyszedł pozew o rozwód. Rozwiedliśmy się bez orzekania o winie. Sam zostałem w mieszkaniu, korzystając z tego przyprowadzałem sobie na jedna noc, albo na weekend różne panienki. Widziałem jak sąsiedzi za moimi plecami pukali się w czoło, nawet nasze dzieci ledwo mnie tolerowały. Tęskniłem, za prawdziwą miłością, a znajdowałem tanie miłostki, rozmieniałem swoje szczęście na drobne epizody. Moim marzeniem było aby znaleźć atrakcyjną kobietę, żeby pokazać byłej żonie i wszystkim niedowiarkom na co mnie jeszcze stać. Szukałem w internecie i w biurach matrymonialnych, ale nie znajdowałem prawdziwej miłości. Kobiety które poznawałem można podzielić na dwie kategorie; pierwsze to takie które mnie nie chciały, a druga grupa, to takie których ja nie chciałem. Ale wkrótce to się zmieniło, zapaliło się dla mnie światełko w tunelu. W podróżny kolejowej poznałem piękną Rumunkę i zakochałem się od pierwszego wejrzenia. To była piękność prawdziwa, do do tego młodsza ode mnie o równe 10 lat. Zaprosiłem ją do siebie i od razu byłem w siódmym niebie. Miała szczególne i wiele mówiące imię- Nadzieja. To Nadzieja zasiała nadzieję w moim sercu. Byłem zakochany po same uszy. Jej nie można było nie kochać. Rozmawialiśmy ze sobą po rosyjsku, ale ona pospiesznie uczyła się polskiego, do tego gotowała, sprzątała i szła ze mną do łóżka, jakby tego było mało, oglądała ze mną piłkarską ligę europejska i krajową, chodziła ze mną na mecze piłkarskie. Kiedy na mieście mijaliśmy moich znajomych, to byłem dumny jak paw, tylko ci durni sąsiedzi za moim plecami pukali się w czoło. Minęło chyba dwa, a może i trzy miesiące, szczęśliwi nie liczą upływającego czasu, jak co dzień poszedłem do pracy, Nadzieja pożegnała mnie pocałunkami, uściskami i uśmiechami, kiedy wróciłem po pracy do domu, to usłyszałem przez drzwi jakiś dziwny gwar w moim mieszkaniu. Zaniepokojony pośpiesznie otworzyłem drzwi i ujrzałem rosłego, śniadego mężczyznę i troje małych dzieci, moja Nadzieje rozpływającą się w uśmiechach, ale już nie biegła do mnie z pocałunkami. Okazało się, że to mąż i dzieci przyjechali do mamusi i żony- do Nadziei. Od razu chciałem ich wszystkich z wyrzucić domu, ale nie poszło tak ławo. Ramon-bo tak nazwała się mąż Nadziei, złapał mnie za gardła i tak mocno ścisnął aż pociemniało mi w oczach, potem wyjął nóż i przyłożył mi go do szyi. Wtedy naprawdę się bałem. Jak oparzony wybiegłem na korytarz i zacząłem głośno krzyczeć, większość sąsiadów wyszło zobaczyć co się dzieje. Pospiesznie zadzwoniłem na policje. Kiedy patrol policyjny zjawił się na miejscu, to jeden z policjantów zapytał mnie co się stało, a ja powiedziałem, że jakaś rumuńska rodzina wprowadziła się do mojego mieszkania. Policjanci zaczęli spisywać protokół, przesłuchano mnie, Nadzieje i jej małżonka, a także sąsiadów którzy chętnie składali zeznania. Sąsiedzi zeznali, że od miesięcy ta pani z Rumuni mieszka ze mną. Jedna z sąsiadek powiedziała nawet, ze zgłosiła to w spółdzielni mieszkaniowej, że mieszka u mnie kobieta, a nie jest zgłoszona do opłaty za wywożenie śmieci. Powiedziała tak, sam słyszałem: „Nie będę płacić za śmiecie które tworzy w mim mieszkaniu jakaś rumuńska prostytutka. Policjanci sprawdzili alkomatem moją trzeźwość i trzeźwość Romana- męża mojej kochanki. Kiedy okazało się, ze jesteśmy trzeźwi to zostałem pouczony aby nie wzywać bez powodu policji, bo zostanę obciążony kosztami ich przyjazdu.
-Jak pan nawarzył sobie tego piwa, to musi je pan teraz wypić- powiedział dowódca patrolu.
Zamieszkaliśmy we trójkę +troje dzieci. W pokoju Haliny Nadzieja z mężem, ja w swoim pokoju, a dzieci w trzecim pokoju. Wkrótce dostałem rachunek za wywóz śmieci, naliczony od sześciu osób, bo tyle nas było w mieszkaniu. Ja nie mogłem w nocy spać, bałem się Romana, a także i zazdrość o Nadzieje czaiła się gdzieś w mojej świadomości. Przysypiałem w pracy, bardzo zaniedbałem się w zawodowych obowiązkach. Dostałem upomnienie, potem naganę, aż w końcu wywalono mnie z pracy. Wstydziłem się pokazać się na mieście, wszyscy moi koledzy odwrócili się ode mnie. Któregoś dnia wyjechałem rowerem za miasto, nie wiedziałem co z sobą zrobić, po kilku godzinach wróciłem do domu, kiedy przechodziłem koło śmietnika, to zobaczyłem, ze wszystkie obrazy, w tym i portret ślubny rodziców wyniesione zostały i ustawione przy śmietniku. Poniosły mnie nerwy, jak piorun wpadłem do mieszkania i złapałem Romana za kołnierz, chciałem wyrzucić go z mieszkania. Ale to mi się nie udało, dostałem fangę prosto w nos, upadłem i poczułem jak z mego nosa sączy się krew. Wszedłem do swego pokoju i położyłem się na wznak na łóżku, chusteczką rozmazałem krew pod nosem i na twarzy. Następnie powlokłem się do garażu i tam w samochodzie ulokowałem się na noc. Od ląd spałem w garażu, ale brakowało pieniędzy na życie, to sprzedałem samochód i garaż i zamieszkałem na dworcu. Raz w tygodniu brałem kąpiel, u swojej córki, tam też w piwnicy złożyłem swoje najpotrzebniejsze rzeczy, odzież, dokumentny, obuwie itp. Przestałem płacić, za mieszkanie i spółdzielnia poprzez gońca dostarczyła mi pismo, ze którego wynikało, ze jeżeli nie ureguluje swoich zaległości, to zostanę pozbawiony mieszkania, a spółdzielnia wystąpi do sądu o eksmisje dzikich lokatorów których ja wprowadziłem do swego mieszkania. Przegrany swoje życie i to na własne życzenie.