Start / Blog / Konkurs „Najpiękniejsze historie miłosne”

Konkurs „Najpiękniejsze historie miłosne”

2014-02-28, 33

Drodzy Konkursowicze!

Po burzliwych obradach, nerwach, sporach i wielu dylematach nasze redakcyjne jury wybrało laureatów konkursu z okazji Dnia Kobiet.

Przyznaliśmy 4 nagrody książkowe w postaci poradników Miłosny potencjał kobiety oraz jedno wyróżnienie w postaci książki niespodzianki.

Oto wyniki:

  1. ASA
  2. monix
  3. Renata L.
  4. Daniel M

Wyróżnienie otrzymał Kolega Karola.

Wszystkich laureatów poinformujemy mailem o wygranej i poprosimy o odesłanie swoich danych adresowych do wysyłki książek na adres mailowy redakcja/at/porywyserca.pl

Gratulujemy wszystkim uczestnikom i zapewniamy, że to nie jest koniec książkowych konkursów w naszym serwisie.


Kochani!

Zapraszam was do konkursu z okazji 8 marca, czyli Dnia Kobiet. Do wygrania są 4 egzemplarze książek „Miłosny potencjał kobiety”. Oczywiście od wydawnictwa Czarna Owca.

Miłosny potenclał kobiety

Zasada jest prosta. Wystarczy, że napiszecie wasze „Najpiękniejsze historie miłosne”. Opiszcie poniżej w formularzu komentarza swoją miłosną historię, która poruszyła i porwała wasze serca. Może być w kilku słowach, może być w formie opowiadania. Wszystkie chwyty dozwolone. Ważne, żeby opowieści były o miłości (szczęśliwej, nieszczęśliwej, wymyślonej, fantastycznej, wymarzonej, przeżytej lub przeżywanej). Koniecznie wpiszcie w formularzu wasz adres mailowy (tylko do wiadomości redakcji), który umożliwi nam kontakt z wami w przypadku wygranej.

Jury w postaci redakcji „Porywów serca” wybierze subiektywnie najciekawsze historie o miłości i przyzna nagrody. Listę zwycięzców opublikujemy w Dniu Kobiet, czyli 8 marca.

Zapraszam także do przeczytania recenzji książki „Miłosny potencjał kobiety”, a także do zapoznania się z opisem książki przygotowanym przez fundatora nagród – wydawnictwa Czarna Owca.

Czas start!

Regulamin konkursu „Najpiękniejsze historie miłosne”:

  1. Organizatorem konkursu jest Katarzyna Gubała, właścicielka serwisu: PorywySerca.pl.
  2. Sponsorem nagród w konkursie jest Wydawnictwo Czarna Owca.
  3. Warunkiem uczestnictwa w konkursie jest napisanie historii miłosnej (dowolna forma literacka) i opublikowanie jej w komentarzu pod adresem: http://www.porywyserca.pl/konkurs-najpiekniejsze-historie-milosne.html#komentarze.
  4. Uczestnik konkursu oświadcza, że jest autorem tekstu zgłoszonego do konkursu oraz wyraża zgodę na publikację tekstu swojego autorstwa w serwisie PorywySerca.pl.
  5. Konkurs trwa od 28 lutego 2014 roku do 7 marca 2014 roku.
  6. Nagrodami w konkursie są 4 egzemplarze książki „Miłosny potencjał kobiety” (1 egzemplarz dla 1 zwycięzcy).
  7. Zwycięzcy konkursu zostaną wyłonieni subiektywną decyzją redakcji serwisu PorywySerca.pl.
  8. Publikacja listy zwycięzców nastąpi 8 marca 2014 roku, pod adresem: http://www.porywyserca.pl/konkurs-najpiekniejsze-historie-milosne.html.
  9. W konkursie mogą brać udział osoby które popiszą się imieniem/nickiem oraz podadzą prawdziwy adres e-mailowy.
  10. Konkurs skierowany do osób posiadających adres zamieszkania w Polsce.
  11. Zwycięzcy zostaną powiadomieni o wygranej drogą e-mailową. W przypadku, gdy zwycięzca w ciągu 7 dni nie odpowie na wiadomość, nastąpi wybór innego zwycięzcy.
  12. Nagrody zostaną przesłane Zwycięzcom za pośrednictem Poczty Polskiej, na adres podany e-mailowo w odpowiedzi na powiadomienie o wygranej.
  13. Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.).

Przeczytaj również:

Najlepsze książki o miłości - najpiękniejsze romanse

Najlepsze książki o miłości

Te o tej szczęśliwej i tej mniej…

Czytaj dalej

A był do wzięcia!

A był do wzięcia!

Co zrobić, kiedy inna wyszła za twojego męża?

Czytaj dalej

Forum - komentarze i opinie:

Autor: Renata L., Data wysłania: 2014-03-01,

Wszystko zaczęło się od psich amorów. Kiedy byłam z moją suczką Miką w parku, nagle zaczął ją ganiać pokaźny wilczur. W pewnym momencie ich zabawa przerodziła się w coś więcej i na oczach moich i właściciela wilczura, psy zaczęły uprawiać swoją psią ars amandi. Ja zaczęłam krzyczeć, właściciel wilczura zaczął krzyczeć, psy zaczęły uciekać.
Jestem w stanie pokryć wszelkie straty, zapewniał własciciel psa.
Żebym ja pana nie pokryła zaraz tutaj, krzyczałam na niego gniewnie.
Na rezultaty nie trzeba było długo czekać i po przygodzie w parku na świat przyszło pięć ślicznych szczeniaków. Marek, właścieciel wilczura rzeczywiście się poczuł do odpowiedzialności, kupił wiklinowy kojec z kołderką i karmę dla szczeniaków. Powoli, powoli, zaprzyjaźnialiśmy się. Okazało się, że mieszka dwa bloki dalej. Bywał więc u nas co wieczór. Niby obejrzeć młode i pomóc mi w ich pielęgnacji. Kiedy szczeniaki się usamodzielniły, Marek został na noc. I tak, psim swędem, zostaliśmy parą, a potem małżeństwem.
Może to nie jest najromantyczniejsza historia miłosna, ale wierzę, że i po największej awanturze może przyjść miłość. U nas wszystko zaczęło się od seksu. Na szczęście nie naszego, tylko psów.

Autor: Damiano, Data wysłania: 2014-03-01,

Urszulę poznałem drastycznie. Wpadła mi pod koła samochodu. Ja ruszałem na zielonym świetle, a ona zupełnie beztrosko postanowiła mi przejechać przed maską samochodu. Na szczęście dopiero się rozpędzałem, więc siła nie byłą wielka. Zawiozłem Ulę do lekarza, czekałem aż zrobią jej prześwietlenie i założą kołnierz ortopedyczny. To była najgorsza godzina w moim życiu. Bałem się, że uszkodziłem taką ładną dziewczynę. Na szczęście nic się nie stało, a ja mogłem pod pretekstem dopytywania się o jej zdrowie bywać u niej. Wykorzystałem tę sytuację na maksa i wpadałaem na herbatę co drugi dzień. Byłem nawet gotowy robić jej zakupy i wozić ja do pracy, byleby jej zaimponować. I udało się. Po dwóch tygodniach pocałowaliśmy się. Ona w tym śmiesznym kołnierzu, ja bez. Było dziwnie.
Po 6 tygodniach, kiedy go zdjęła, już wiedziałem jaki będzie nasz następny krok.
Zaczęliśmy razem jeździć na wycieczki rowerowe. I tak miłość do dwóch kółek i jeden wypadek połączyły nas na zawsze.

Autor: elle, Data wysłania: 2014-03-02,

Jako nastoletnia uczennica LO przeżyłam miłość platoniczną,tą idealną,w sumie nie byliśmy nigdy parą,ale byłam adorowana i od czego fantazja i idealizowanie partnera,marzenia o nim i jego cudownych niebieskich ogromnych oczach.A potem ja zachorowałam,on zaś wyjechał do odległej Łodzi studiować medycynę,a ja z chorobą zostałam w moim mieście.Wtedy poznałam cudownego człowieka z personelu medycznego,który był dla mnie zawsze wsparciem,bronił mnie jawnie w konfliktach z pielęgniarkami ,a niejedna miała na niego ochotę,wiadomo młody,wolny i przystojny lekarz,a ja pacjentka-czyli szara eminencja.Pewnego razu na sesji hipnozy powiedział mi jawnie:dla ciebie kończyłem medycynę,żeby przy tobie zawsze być ,bo jestem twoim największym przyjacielem już od dawna,doceń to proszę i nie odtrącaj mnie.Zmień relacje lekarz-pacjentka gdzie etyka lekarska zabrania w takim układzie fizycznej miłości,ucz sie kierunku medycznym,żebyśmy byli partnerami a wtedy nikt nie będzie miał prawa potępić z etycznego punktu nas i naszego związku.Tak zrobiłam i jeszcze krok dzieli mnie do realizacji celu.

Tymczasem moja szkoła ogłosiła zjazd absolwentów.Najpierw bardzo się ucieszyłam ale potem...nie pomyślałam ,nic mnie z tymi ludzmi nie łączy,nikt z nich nie był przy mnie w chorobie.

Ubrałam się ładnie,nałożyłam złoty pierścionek ,który ostatnio dostałam od swojej babci i poszłam do przyjaciela.

Wiesz ,powiedziałam ,u mnie w szkole był właśnie zjazd absolwentów,ale urwałam patrząc na jego zbolała,zdruzgotana minę,kiedy patrzył na mnie.

To dla niego,swojej dawnej miłości taka jesteś dziś piękna i ten pierścionek...urwał,chcesz powiedzieć mi ze z ami koniec,zaręczyłaś się tak?

Nie!wykrzyknęłam prawie,nawet nie byłam na tym spotkaniu ,a pierścionek jest od babci,jak mogłeś tak pomyśleć,spytałam rozżalona.To ty byłeś przy mnie przez cały czas i w chorobie,a on...gdzie był przez ten cały czas i dlaczego myśli,że rzucę mu się na szyję?

Tymczasem ,zbliżał się maj i urodziny mojej dawnej miłości,miałam okazję przekazać mu drobiazg,taki mały turkusowy wisiorek,na pamiątkę,a pośrednikiem był jego brat.

Marek powiedział mi potem,mówił jego brat,że jest bardzo wzruszony moją pamięcią a swoją córeczkę nazwie moim imieniem i da jej ten kamyk w prezencie na 18 urodziny,nawet jego obecna narzeczona jest w moim typie urody,tyle dowiedziałam się od brata mojej dawnej miłości Marka.

Więc po tylu latach,jak mówią ,stara miłość nie rdzewieje,byłam czyimś ideałem mimo ze to była tylko,a może aż miłość platoniczną.

A choroba okazała się nie karą tylko nowym doświadczeniem życiowym ,bez którego nie poznałabym miłości swojego życia,tej na dobre i na złe.

Autor: jacky1204, Data wysłania: 2014-03-02,

Postanowilam opowiedziec o mojej historii ,ktora zdazyla sie 3 lata temu,od razu ostrzegam,iz nie jestem dobrym poeta.
Z moja 'pierwsza miloscia' poznalam sie przez internet w wieku 15stu lat,nie bylo jeszcze facebooka a portale tego typu raczkowaly,mimo tego kazdy z nas wchodzil w taka spolecznosc z lekkim dystansem i strachem,kto moze znajdowac sie po drugiej stronie ekranu.Wojtka poznalam przez przypadek,weszlam do zakladki ' Znajomi' mojej charyzmatycznej i otwartej kolezanki,ktora miala mnostwo znajomych z sieci,nie byl w moim typie ,wtedy tak myslalam.Pamietam jak spedzalismy godziny na skypie,by moc porozmawiac,razem chodzilismy na wagary !:)) ja on i skype! tylko po to zeby rozmawiac,od zawsze przeszkadzalo nam to iz nie mozemy poczuc swojego zapachu,obecnosci,ze nie widzimy swoich gestow tak jak mozna dostrzec je w zyciu realnym. Nasza przygoda trwala 5 lat ,pisalismy,plakalismy opowiedzialam mu o moim pierwszym razie ( nie byl udany ,chlopak po wszystkim mnie zostawil) Wojtek wsciekl sie i zaczal lamentowac,pocieszac byl zmieszany widzialam ,ze chce mi pomoc. On tez opowiadal mi o swoich milosciach o Justynie,ktora spodobala mu sie,ale nic nie wyszlo,bylismy przyjaciolmi,od czasu do czasu rozmawialismy o tym jakby to bylo,gdybysmy byli razem,gdyby tak pokonac te 300 km,ale bylismy za mlodzi. Kontak troche oslabil sie przed naszym 20stym rokiem zycia,postanowilam to zmienic,mialam duzo problemow , lekka depresje nie mialam celu w zyciu nikt mi nie pomagal od dawna, w domu,potrzebowalam cos zmienic,cos przezyc wziac zycie w swoje rece,przestac sie uzalac.25 listopada postanowialam pojechac do Wojtka,nikt o tym planie nie wiedzial ,tylko moj przyjaciel,31 listopada spadl snieg,ale w takiej ilosci ,ze 30 km trase pokonywalo sie w 3 badz 4 godziny a gdzie pozostale 300 km pociagiem? Bylam zdeterminowana , powkladalam sobie foliowki w buty ( zeby nie zamarnac ) golfy i miliony swetrow ( w pociagach nie grzano) w tak twarzowym wydaniu pojechalam prosto do niego do mojej nowej szansy. Wczesniej zanim wyjechalam delikatnie podpytywalam,czy aby nie jest zajety,gdzie dokladnie sie znajduje.31.11 zadzwonilam z pytaniem co tam slychac,czy dzis jest wolny ,bo jade do niego . Spotkanie po 5 latach ;O Nie musze pisac jakie to wywarlo na nas wrazenie, byl duzo przystojniejszy niz sie spodziewalam na skypie wygladal niezle,ale na zywo prezentowal sie wspaniale i ten zapach!! Tego wlasnie brakowalo mi w tej relacji - zapachu,ciepla,dotyku.Na przelamanie tremy kupilismy wino i rozmawialismy do rana,calowalismy sie od tego momentu wiadome bylo,iz jestesmy dla siebie. Rozmawialismy z pasja,kochalismy sie z pasja i pozadaniem i klocilismy rownie rzewnie. On rzucil studia i przeprowadzil sie do mnie i choc po latach pewne aspekty sie zmienily,tak jest zawsze,aczkolwiek wiem ,ze to byla dobra decyzja. Znajome pytaja mnie czy mi nie zal ,czy nie chcialabym poszalec, ale ja wiem ze jestem szczesciara,znalazlam milosc tak wczesnie,inni szukaja jej przez cale zycie i doswiadczajac tej magii dwoch obcych sobie ludzi.

Autor: fankaladypanka26, Data wysłania: 2014-03-02,

Chciałabym opisać wam historie mojej pierwszej nieodwzajemnionej miłości. Tak była nieodwzajemniona choć mogłoby się wydawać inaczej. A więc zaczne od początku. Miał na imię Dawid. Poznaliśmy sie w 1994 roku. Chodziliśmy razem ze sobą do klasy przez 9 lat. Pięknych lat jak dla mnie. Wszystko tak naprawdę zaczeło się rodzić w 6 klasie, coraz cześciej rozmawialiśmy ze sobą o życiu, a przedtem były to rozmowy tylko i wyłącznie o szkole. Pamietam, że kończyłam podstawówkę i byłam pewna, że nie będe w jednej klasie w gimnazjum z "moim" Dawidem, ale los spłatał nam niezłego figla i wylądowaliśmy w jedej klasie na kolejne trzy lata. Czułam, że to będzie magiczny czas i sie nie pomyliłam. Mimo iż nigdy nie odwzajemnił mojego uczucia to ja kochałam go jak szalona. Pierwszy i chyba ostatni raz. Był chłopakiem o wielkich brązowych oczach z których bił blask i magiczny uśmiech który był lekarstwem na gorszy dzień, kłotnie z przyjaciółką czy jedynkę z matematyki wtedy to wszystko było nieważne ważny był on i tylko on. Gdy go nie widziałam czułam jak by ktoś wyrwał mi część mojego serca. To bolało.
Było kilka sytuacji po których zastanawiałam się czy jestem dla niego koleżanką czy może kimś więcej. Wklasie sądzili że my jesteśmy parą. Pierwsza taka sytuacja gdy nauczycielka oskarżyła mnie o przepisanie pracy domowej od koleżanki. Była to praca zadana z wcześniej zadanej lektury. Koleżanka dostała 6 ja 1 choć nasze prace były identyczne. Poszedł do tej nauczycielki i powiedział że to on napisał tą prace bo chciał mi pomóc i żeby to jemu wstawiła tą 1. Pomyślałam wtedy "kurde jeszcze on robi sobie ze mnie jaja". Kolejna sytuacja gdy ta sama nauczycielka wyzwała mnie przy całej klasie. On najbardziej nalegał abym poszła z tym do pedagoga, niezgodziłam się wtedy pierwszy raz przytulił mnie przy całej klasie. Przy swoich kumplach. Był mi wtedy tak dobrze. Następna sytuacja wigilia klasowa poprosił mnie żebym została i poczekała na niego nie wiem dlaczego sie zgodziłam. "Wesołych świąt Martynko" i znowu mnie przytulił. Pochwaliłam się jemu że podoba mi się jeden koleś z naszej szkoły (wiedział że uprawia kixboxing) nawyzywał go od zaje... kixboxerów. Kolejna to gdy opoprawiałam sprawdzian z matematyki usiadł koło mnie i zaczął mi pomagać, nawet upomnieniach nauczycielki nie pomogły, dopiero gdy powiedziała że jeśli nie usiądzie na swoje miejsce to ja przez niego dostane jedynkę. Kolejna to wiersz który mi napisał w pamiętniku
"Miłość jest piękna lecz czasem zdradliwa ktoś bardzo cię kocha lecz wciąż to ukrywa".
W każdej sytuacji mnie wspierał. Gdy przychodził do szkoły witał z=się najpierw ze mną najczęściej przytulał przy wszystkich tak przez trzy lata. Choruje. Za każdym razem gdy wracałam ze szpitala bądz po wizycie u specjalisty wpadał jak burza do szkoły pytał sie co lekarz mi powiedział, jak było dobrze cieszył się razem ze mną , a jak było żle przytulał i zapewniał że następnym razem będzie dobrze. To mi wyznał że jego rodzice są po rozwodzie. Kiedyś zadał mi pytanie czy w klasie jest ktoś kto mi sie podoba odpowiedziałam że nie, on na to że jemu podoba się dziewczyna której imię zaczyna się na M ( oprócz mnie były jeszcze 4 dziewczyny których imie zaczyna sie na M). Wspólnie chodziliśmy do kościoła na próby do bierzmowania, razem zdawalismy pytania do bierzmowania. Póżniej były co niedzielne msze i różaniec. To właśnie wtedy zadziwił mnie do reszty. Siedziałam juz w ławce patrze że idzie za nami siedzieli wszyscy jego kumple z klasy i mój kuzyn powiedział do nich "cześć" i usiadł koło mnie chociaż tam było wolne miejsce. Póżniej zapytał sie z kim wracam do domu (było już ciemno) ja na to że z koleżankami zasmucił się choć nie miał powodu. Następna sytuacja koleżanka powiedziała że daję sie mu wykorzystywać bo zgodziłam się zamiast niego mówić wiersz na apelu na zakończenie gimnazjum. Chciałam to zrobić ale on powiedział że nie pozwoli żeby ktoś mnie obrażał w ten sposób i znowu przytulił przy wszystkich. Czułam się taka e=bezpieczna chciała żeby to trwało wiecznie i żebyśmy byli razem. Zawsze zwracał się do mnie Martynko. Nigdy nie powiedział że mu się podobam. Był zły że nie zaprosiłam go na swoje urodziny nie odzywał się do mnie kilka dni. Nadeszło zakończenie gimnazjum, ryczałam jak głupia a on żebym nie płakała że będzie wszystko dobrze że mnie odwiedzi. Nie odwiedził. Namawiał mnie nawet żebym poszła z nim do najlepszego liceum w naszym mieście, że będzie mi pomagać w nauce ale ja wiedziałam żenie dam sobie tam rady. Pózniej wynikneła głupia sytuacja napisałam do niego smsa co do niego czuje, kiedy nie odpisał napisałam że kłamałam i że jest zje.... chu.... Póżniej przekazał przez kumpele że dla niego mnie nie ma że ja już dla niego nie istnieje. Przeprosiłam go. Mówimy sobie "czesc" nic wiecęj. Wiem że ma dziewczyne jest z nią sporo czasu a ja... chyba nadal go kocham. A czy on coś czuł do mnie....wątpie

Autor: Coralina, Data wysłania: 2014-03-02,

Męża poznałam przez portal internetowy skierowany dla osób zainteresowanych filmem/aktorstwem itd.
Cztery lata temu, ja kończyłam liceum , a on studia. Na portal bardzo długi czas nie wchodziłam, aktorstwo gdzieś tam było, ale zapomniałam o tym, że konto na portalu dalej mam. Pewnego dnia on wysłał mi zaproszenie do znajomych, a na starym emailu pojawiła się taka wiadomość - przeznaczenie chciało żebym weszła i na stary email. Pomyślałam- znamy się ? Też jest z tej samej miejscowości. Dodałam, napisałam wiadomość. Od słowa do słowa, szukał dziewczyny do filmu, ja cała w skowronkach, nareszcie coś. Ale mimo obecnego wtedy chłopaka, coś zbliżyło nas do siebie. I to nie tylko film, ale i inne wspólne zainteresowania i poglądu o życiu. Pisaliśmy tak ze sobą około miesiąca, on nie wiedział, że mam już długo chłopaka. Ja z dnia na dzień byłam coraz bardziej przekonana o tym, że zakochałam się w nim. Każda myśl to był on. W końcu umówiliśmy się na spotkanie, jakoś musiałam to spotkanie również ukryć. Kiedy tylko go zobaczyłam wiedziałam, że to właśnie mój przyszły mąż, że to on. Ja miałam wtedy 18 lat , nie wiedziałam czego się spodziewać po takiej znajomości. Spotkanie było udane, wymarzone. Spacer, herbata, nieśmiałe dotknięcie swoich rąk, no i spoglądanie w swoje oczy. Idealny, idealnie. Pierwszy pocałunek. Odprowadził mnie do domu, następnego dnia wiedziałam, że muszę zakończyć obecny związek i zacząć żyć z miłością, która jest prawdziwa. Tak też było, po trzech miesiącach on poprosił mnie o rękę, po roku ślub. A potem ? Dziecko :) Nie z brzuszka a z serduszka, mamy naszego maluszka , wymarzonego, wyśnionego. Jest, czekał właśnie na nas. Taka to nasza znajomość, bajka, wymarzone życie. Dobrze, że zajrzałam na starą pocztę email i chciałam poznać przyszłego męża.

Autor: margot, Data wysłania: 2014-03-02,

Historia jakich wiele, a jednak moja jedyna. Znaliśmy się, chodziliśmy do jednej klasy w liceum, więc to oczywiste. Michał był typem faceta... niedostępnego. Żył dniem dzisiejszym, nie nawiązywał zbyt wielu przyjaźni, nigdy nie udzielał się na forum. Po prostu miał to w nosie. Ja zaś na odwrót - każdy mnie znał, wszędzie było mnie pełno, mnóstwo znajomych i coś do powiedzenia na praktycznie każdy temat.
W końcu się odezwał. Po czterech latach znajomości, po skończeniu szkoły. Nie widzieliśmy się od ponad roku, nigdy nie rozmawialiśmy tylko we dwoje. Gdy zobaczyłam wiadomość od Michała stwierdziłam, że to pomyłka. Cóż miałam pomyśleć? Że pisze, aby mnie zaprosić na weekend w góry? W życiu się tego nie spodziewałam! Serce mi biło jak oszalałe! Niby tego chciałam, ale... przecież tak naprawdę go nie znam! Może to seryjny morderca w ten sposób wybierający swoje ofiary? A może pokroi mnie na stole niczym serialowy Dexter, z tym, że organy sprzeda na czarnym rynku? Co, jeśli myśli tylko o jednym i chce zdobyć kolejne "trofeum"? Dłuuugo mnie te myśli dręczyły, ale się zgodziłam. Jestem wysportowana, szybko biegam i głośno krzyczę, więc sobie poradzę ;)
Dobra kondycja okazała się być przydatną. Góry są wyczerpujące, potrafią z człowieka wyssać całą energię, by następnie odwdzięczyć się pięknym widokiem. Maszerując ciężkimi ścieżkami dobrze jest mieć kogoś, na kogo można liczyć. I tak liczę od kilku lat, na Michała, seryjnego mordercę, w którym na zabój, to ja się zakochałam...

Autor: magi18, Data wysłania: 2014-03-02,

Poznałam go w ciepły, wiosenny wieczór. Podczas czekania na pociąg, na peronie. Zapytał się o godzinę. Następnie okazało się, że czekamy na ten sam pociąg, który jak to zwykle bywa, był opóźniony. Usiedliśmy razem w przedziale. Rozmowa się toczyła lepiej niż się można było spodziewać, Przegadaliśmy całą podróż, mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów. Okazało się, że lubimy podobne książki, filmy. Wymieniliśmy się numerami telefonów i mejlami.
Od razu po powrocie do domu wysłałam mu wiadomość na e-mail. Szybko odpisał. Tak się to na początku toczyło. Potem umówiliśmy się w kawiarni. Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. Cieszyliśmy się wspólnym towarzystwem.
Po jakimś czasie zamieszkaliśmy razem, co było najlepszą decyzją w życiu. Teraz planujemy ślub i dalszą, wspólną przyszłość.

Autor: Kolega Karola , Data wysłania: 2014-03-02,

MIŁOSNA REMINISCENCJA (Historia którą napisało życie)

Pięćdziesiąt lat temu uczestniczyłem w groźnym wypadku drogowym który to wypadek przyczynił się do mojej szczęśliwej miłości. Ciągnikiem sąsiada, wiozłem sąsiadów len do punktu skupu. Prowadziłem ciągnik z dwiema przyczepami, silny wiatr tarmosił wysoko załadowanymi przyczepami, mały „ursus” ledwie radził sobie z ładunkiem, zwłaszcza przy podjazdach na wysokie wzniesienia. Woda zagotowała się w chłodnicy ciągnika, także para buchała na wszystkie strony jakby z parowozu. Na szczęście punkt skupu lnu był już coraz bliżej, nawet widać było na horyzoncie olbrzymie stogi tego cennego włókienniczego surowca. Pamiętam, że był to piątek i jeszcze na dodatek był to trzynasty dzień miesiąca. Jako osobą przesądną, obawiałem się najgorszego z powodu tej pechowej daty. Niespodziewanie z bocznej drogi, wprost pod koła ciągnika wyjechał zielony Trabant... Bezwolnie nacisnąłem pedał hamulca i skręciłem gwałtownie w prawo zjeżdżając na pobocze drogi, aby uniknąć czołowego zderzenia. Kierujący trabantem skręcił natomiast w swoją lewą stronę i wjechał na mój pas jezdni. Na szczęście samochód był szybszy, przemknął ocierając się o bok ciągnika i zarył się przednimi kołami w płytkim rowie. Na skutek gwałtownego hamowania moją drugą przyczepą zarzuciło na miękkim poboczu, która, przewróciła się na bok. Len całkowicie przykrył enerdowski samochodzik. Byłem przerażany. Na wszystkie strony rozrzucałem nerwowo niewielkie snopki lnu, żeby odkopać kierowcę i ewentualnych pasażerów samochodu. Kiedy wreszcie dokopałem się do samochodu i uwolniłem niefortunnego kierowcę, to zobaczyłem, że jest to dziewczyna. Tymczasem ona jakby nigdy nic, powiedziała do mnie z uśmiechem:
-Dzień dobry. Na imię mam Grażyna. Przepraszam, że ze mnie taka gapa. Dziękuję, za uratowanie życia.
Byłem zdumiony jej uśmiechem i tym powitaniem. Coś musiałem odpowiedzieć dziewczynie z lnem we włosach. Odpowiedziałem ze złością i bez uśmiechu, przysłowiem, które gdzieś, kiedyś zasłyszałem: „
-Daj biedakowi konia, a zajedzie prosto do piekła.
Spojrzałem na rozbity samochód. Jedno z przednich kół leżało na boku urwane od całości. Plastikowe nadwozie auta popękało w kilku miejscach.
Karoseria do wymijany – pomyślałem.
Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się bardzo żal tego rozbitego Trabanta.
Jak się potem dowiedziałem, tata Grażynki wygrał samochód ten w loterii PKO, także lekko przyszło i lekko poszło. (Samochód nie był jeszcze ubezpieczony). Czułem się współudziałowcem wypadku, chociaż nie byłem jego sprawcą. Po kilku tygodniach, niespodzianie spotkałem Grażynkę w kościele na odpuście w naszej parafii. (Nasze wsie dzieliła odległość około 20 kilometrów).
Po nabożeństwie spotkaliśmy się jak para dobrych przyjaciół. Poszliśmy na spacer, a potem zaprosiłem Grażynkę na obiad do naszej wiejskiej gospody. I tak to się zaczęło. Już wtedy śpiewałem jak Kasia Sobczyk; ...”Trzynastego nawet w grudniu jest wiosna”- przestałem wierzyć w pechowość trzynastki.
Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia?
-Tego nie wiem.
Chyba każdy, kto kocha, wie, że miłość to niesamowity dar, który nadaje smak naszemu życiu. Pierwsze stadium miłości, najczęściej jest zaskoczeniem. Uczucie pojawia się w każdym z nas bez ostrzeżenia i zaproszenia. Tak samo jak wiosna przychodzi bez naszej interwencji. Z tą tylko różnicą, że wiosna przychodzi i odchodzi, a prawdziwe uczucie, pojawia się i zostaje z nami na zawsze. Człowiek nosi w sobie pragnienie szczęścia i miłości, szuka wolnego miejsca w sercu drugiego człowieka, żeby pojawić się tam na wieczność. Nasza codzienność wypełniona jest prozą życia, to miłość jest poezją, jest to muzyka która gra na każdej strunie życia. Dokładnie w pierwszą rocznicę niefortunnego spotkania na drodze, wzięliśmy ślub. Moja żona była i jest moją jedyną miłością, inne kobiety dla mnie nie istnieją. Minęło niemal pół wieku od czasu kiedy to poznaliśmy się. Gdy zaryzykowaliśmy aby połączyć nasze życiowe drogi i utworzyć wspólną autostradę do szczęścia. Bo czym jest decyzja o złączaniu losów, z osobą kochaną i kochającą? Jest to przede wszystkim marzenie. Marzeniem o byciu kochanym. Marzeniem o pokonaniu samotności. Marzeniem o bliskości tego kogo się kocha, aby móc się o niego troszczyć i towarzyszyć mu w życiu. Marzeniem o wyzwoleniu przy współudziale drugiej osoby swoich najlepszych instynktów i możliwości. Nasze marzenia zweryfikowało pozytywnie prawie pięćdziesięcioletnie szczęśliwe małżeńskie szczęście.
Dziewczyna która kiedyś wygrzebałem z lnianych badyli, zaskakuje mnie każdego dania od 46 lat. Zadziwia mnie swoją miłością, pracowitością, uczciwością, poczuciem humoru, a także odwagą i umiejętnością radzenia sobie w każdej życiowej sytuacji. Jest znakomitym kierowcą, ten pamiętny wypadek był jej jedyną kraksą drogową. Tamto zdarzenie w drodze do skupu lnu, uszczęśliwiło mnie na całe życie i niech Bogu będą za to dzięki!

Autor: Dracena, Data wysłania: 2014-03-02,

Pewnego pochmurnego, jesiennego dnia, jak zawsze wracałam ze szkoły pociągiem do domu. Praktycznie całą drogę przespałam, ponieważ byłam bardzo zmęczona porannym wstawaniem codziennie o godzinie 5.30 rano, aby dojechać na czas, na zajęcia. Objęcia Morfeusza były tak silne, że nie obudziłam się nawet wtedy, gdy pociąg skończył bieg i zatrzymał się na mojej stacji. Jednak w pewnym momencie poczułam na ramieniu czyjś subtelny dotyk, a do mojego ucha dotarło cicho wypowiedziane słowo: "Aniu...". Miałam wrażenie, że przez moje ciało przechodzi gorąca fala, powoli otworzyłam powieki i wtedy moim oczom ukazał się ON. Przyjaciel z lat dziennych, z którym nie miałam kontaktu przez ponad 10 lat. Przez ten czas tyle się zmieniło, a przede wszystkim on się zmienił. Był taki męski, a jednocześnie tajemniczy. Czułam się lekko onieśmielona i podekscytowana. Już wtedy wiedziałam, że nie będzie to nasze jedyne i ostatnie spotkanie... on zawładną moim sercem.

Autor: elle, Data wysłania: 2014-03-02,

Weszła tam ot tak, mogłoby się wydawać przypadkiem. Teraz już wie, że to było przeznaczenie. Wtedy nie przypuszczała, że jeden ten krok tak odmieni jej serce, rozum, duszę, ciało, właściwie całą ją. A gdyby wtedy wiedziała? Rzuciłaby się w to uczucie czy uciekła? Dziś już się tego nie dowie. Ona dostrzegła go od razu, pierwszego dnia. I od tej chwili wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia. On później, bo to kobieta wybiera mężczyznę, który ją wybierze. Spotykali się regularnie o umówionej porze. Spotykali się przypadkiem. Wpadali na siebie wszędzie. Jej serce biło jak szalone na jego widok, jemu świat wirował kiedy patrzył w jej oczy. Rozmawiali bez słów, wzrokiem dotykali swoich ciał i wiedzieli, że nie mogą bez siebie żyć. Zbliżali się do siebie, aż zapierało dech w piersiach, by po chwili uciec na koniec świata i czuć ból rozstania. Wyciągał rękę by poczuć delikatność jej włosów, ona pragnęła dotyku jego silnych dłoni. Czekał na nią każdego dnia, liczył minuty do spotkania, ona budziła się i zasypiała myśląc tylko o nim. Byli tak blisko i tak daleko od siebie. Nagle napisał, że znika. Chciał wyjechać. Cały wieczór sączyła kieliszek czerwonego wina a łzy spływały po jej bladych policzkach. Myśli plątały się w głowie. Co teraz? W takich chwilach rozum zawsze przegrywa z sercem. Bo jak mu wytłumaczyć, że jest głupie? Powiedziała, że chce by był. Został. (Dlaczego?) Zignorował. Zamilkł. Serce jej pękło na miliony kawałków. Bolało potwornie. Jednak wstała by dalej żyć. Zaskoczona że jest jej lżej, zaskoczona że się uśmiecha, zaskoczona ze wciąż kocha życie. On swoje myśli o niej odgania, ale wracają. Próbuje nie żałować. Próbuje uciekać. Jeszcze walczy. Nie chce wierzyć, że przegrał, choć to nie on pierwszy powiedział, że kocha. To ona teraz wyjeżdża bez uprzedzenia. Oczywiście wraca, ale tylko wtedy gdy zaczyna tęsknić. On czeka by ujrzeć ją choć przez chwilę. Zbiera siły i idzie dalej … dalej bronią się jak szaleńcy, choć oboje wiedzą, że to miłość rządzi ...

Autor: Madlen, Data wysłania: 2014-03-02,

Pamiętam jak dziś...wrzesień, lato dobiegało końca, a w moim życiu narodziła się wiosna i zawirowało wszystkimi kolorami polnych kwiatów... bo wtedy właśnie Go spotkałam... Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, nieco starszy ode mnie, po prostu ideał z moich marzeń. Poznaliśmy się przypadkiem na weselu naszych znajomych... i kto by pomyślał, że za rok to oni będą się bawić na Naszym weselu :)

Autor: inka, Data wysłania: 2014-03-02,

w kliku słowach... kobieta bez miłosnego potencjału z roztrzaskanym sercem na bilion kawałków o to cała historia miłosna.

Autor: ASA, Data wysłania: 2014-03-02,

Miała mnóstwo kolegów, ale jej zdaniem zawsze coś było z nimi tak. A to jeden za wysoki dla niej. Drugi z dobrą pracą, ale nie okazujący jej tyle zainteresowania co powinien. Za trzecim latały tłumy dziewczyn tylko nie Ona. Czwarty mógł zrobić dla niej wszystko, ale jak dla niej był „za miły". Postanowiła więc odejść od spotykania się z kolegami w restauracjach i innych miejscach publicznych i poszukać szczęścia w internecie. „Portal randkowy to jest to" -pomyślała. Wystawiła swoje najlepsze zdjęcie i poszła zrobić sobie herbaty. O dziwo, gdy wróciła miała już w swojej skrzynce 3 propozycje spotkań . „Nie za szybko?" - pomyślała. Jeszcze nie zdążyła chłopakom powiedzieć jakie kwiaty lubi najbardziej, żeby mogli zabłysnąć na pierwszej randce, a już nalegają na spotkanie. Spojrzała w lustro i zapytała „Czy ja zasługuje na miłość?" i wtem pojawiła się na ekranie koperta od nieznajomego. Przeczytała wiadomość, w której było tylko napisane: „Zasługujesz na to co najlepsze". I tak zaczęła pisać z nieznajomym. Mówili sobie o wszystkim. Czuła, że tylko on rozumie ją na tym świecie. Po trzech miesiącach umówili się na spotkanie w parku. Gdy dotarła na miejsce - ujrzała go od razu. Zaproponował, że znakiem rozpoznawczym będzie bukiet tulipanów. Lubiła te kwiaty, ich zapach. Nie mogła jednak dojrzeć jego twarzy. Stał tyłem. Widziała tylko tulipany które trzymał w ręku. Zaczęła iść w jego stronę, powoli. Ledwo mogła oddychać z wrażenia. Nagle chłopak odwrócił się, a ją aż zatkało. Przed nią stał "czwarty". Ten sam czwarty, który był dla niej taki miły. Jej kolega, który był dla niej w stanie zrobić wszystko. Od tego momentu byli nierozłączni. Ona, w końcu zrozumiała, że chłopak z marzeń był bardziej dostępny, niż tylko mogła się tego spodziewać.

Autor: monix, Data wysłania: 2014-03-02,

Po kilku nieudanych związkach wiedziałam już stanowczo, czego NIE chcę widzieć w kolejnym. Gdy jednak zadałam sobie pytanie, czego właściwie CHCĘ od związku okazało się, że odpowiedź nie jest już taka prosta. Za radą przeczytaną w jednej z książek wzięłam kartkę i długopis i napisałam: MÓJ IDEALNY ZWIĄZEK MIŁOŚCI. Pod spodem, w punktach, miałam wypisać wszystko, co chciałabym widzieć u swojego wymarzonego mężczyzny. Zaczęłam od wieku, poprzez wygląd, aż po cechy charakteru i życiowe poglądy. Wszystko, co było dla mnie aż tak ważne, że nie umiałabym się bez tego obejść. Lista była dosyć obszerna, choć przyrzekam, że aby nie przesadzić omijałam wszystko co nie było dla mnie naprawdę istotne. Gdy miałam już przed oczami obraz mojego ideału powiedziałam sobie, że nie chcę być z nikim innym. Miał być taki lub lepszy. Albo żaden. W ten oto sposób pozbawiłam się szansy na jakąkolwiek randkę przez najbliższe 1,5 roku. I to wcale nie dlatego, że przestałam się na nie zgadzać. Nie. Może się to wydawać dziwne, ale chociaż nie należę do brzydkich dziewczyn i jak dotąd dosyć często zdarzało mi się być podrywaną przez mężczyzn, od momentu stworzenia listy stałam się dla nich całkowicie niezauważalna. Jakbym przestała istnieć. Nie przejęłam się tym jednak zanadto. Głęboko wierzyłam bowiem, że skoro na świecie jest tak wielu ludzi, mój wymarzony mężczyzna musi gdzieś być, a ponieważ wypowiedziałam już wszechświatowi swoje życzenie, kiedyś wreszcie przyjdzie nam się spotkać. Aby jednak mieć pewność, że rzeczywiście przyciągnę do siebie faceta z moich snów musiałam zastanowić się, czy cechy charakteru i przekonania, które chciałabym w nim zobaczyć nie są obce mnie samej. Regularnie czytałam swoją listę i po jakimś czasie upewniłam się, że nie mam wygórowanych wymagań. Skoro ja w pewnym sensie pasuję do opisu, znajdzie się i ON. Chociaż mama, której przeczytałam swoją listę bez ogródek powiedziała, że ktoś taki nie może istnieć. Ja jednak wiedziałam swoje.
Byłam w tym czasie na ostatnim roku studiów i musiałam się określić, czy pójdę na organizowany przez nasz rocznik bal absolutoryjny. Wiedziałam, że chcę iść, problem był w tym, kogo mogłabym na niego zaprosić. Jako że moje życie randkowe całkowicie podupadło mogłam liczyć jedynie na kolegów. Jednak i tu kolejka nie była długa, nie mówiąc już o kimś, kto byłby samotny i w dodatku umiałby tańczyć. Przyszedł mi jednak na myśl jeden kolega z gimnazjum, Rafał. Co prawda nie miałam z nim stałego kontaktu, jednak miał on dosyć dobrą relację z moją przyjaciółką, no i przede wszystkim wiedziałam, że świetnie tańczy. Spotkaliśmy się kilka lat wcześniej na pewnej imprezie, na której bawiliśmy się razem tak świetnie, że po tamtym wieczorze obiecałam sobie zapraszać go na wszelkie wesela i bale. Do tej pory jednak nie pojawiła się podobna okazja. Zaczęłam więc teraz myśleć o nim intensywnie zastanawiając się w jaki sposób odezwać się do niego ot tak, zapraszając go na bal, który miał w dodatku odbyć się na drugim końcu Polski (studiowałam z dala od mojego rodzinnego miasta). Nie miałam do niego numeru telefonu, w dodatku bałam się, że jak zadzwonię to odmówi. Postanowiłam odłożyć tę decyzję na kilka dni. Wyjechałam wtedy nad morze z koleżankami na weekend. Drugiego dnia naszego nadmorskiego odpoczynku od nauki zadzwonił do mnie telefon. Nieznany numer. Odebrałam i nie mogłam się bardziej zdziwić. Był to Rafał, a dzwonił do mnie, żeby zaprosić mnie na zbliżające się w jego rodzinie wesele. Poczułam, że los zaczyna ingerować w moje życie, bo to było zbyt nieprawdopodobne, aby mogło być zwykłym zbiegiem okoliczności. Zgodziłam się oczywiście i korzystając z okazji zaprosiłam go na bal, na który i on wyraził swoją aprobatę. Umówiliśmy się tez na spotkanie, gdy tylko wrócę do mojego rodzinnego miasta. Około dwa tygodnie później spotkaliśmy się na kawę, żeby omówić szczegóły zbliżających się imprez. Okazało się, że on również pamiętał naszą wspólną zabawę sprzed kilku lat i także świetnie się wtedy bawił. Zaczęliśmy spotykać się w miarę regularnie, oczywiście po przyjacielsku i poznawaliśmy się coraz bliżej. Z pewnym niepokojem sprawdzałam swoją listę, jednak za każdym razem upewniałam się, że wszystko z niej się zgadza. RAFAŁ BYŁ MOIM IDEAŁEM, choć długo jeszcze nie mogłam uwierzyć, że naprawdę istnieje i w dodatku cały czas był tak blisko. Z biegiem czasu tylko się upewniałam w tym, że nie ma on ani jednej cechy, która nie zgadzałaby się z tym, co 1,5 roku wcześniej sobie wymyśliłam. Poza tym, czułam się przy nim tak, jakbyśmy znali się od urodzenia, albo nawet dłużej. Gdy pewnego razu on pierwszy zdobył się na odwagę i wyznał mi miłość moje serce poczuło się tak bezpiecznie, że nie potrafię sobie wyobrazić większego szczęścia. Co więcej, okazało się, że ja podobałam się jemu już od dawna, jednak wcześniej nie czuł się na tyle pewny siebie, by móc choćby wyobrażać sobie nas razem. Postanowił sobie jednak w dzieciństwie, że swoją przyszłą żonę pozna w tańcu. Tak też się stało. Połączyła nas pamiętna zabawa, dzięki której chcieliśmy móc jeszcze kiedyś ze sobą zatańczyć oraz wesele i bal, które sprawiły, że zaczęliśmy się spotykać. Dziś, kilka lat później, gdy ze sobą tańczymy, wiemy, że chcemy tak przetańczyć całe życie. A co więcej oboje jesteśmy przekonani, że tak właśnie będzie , a dzięki temu jesteśmy NIEZIEMSKO szczęśliwi.

Autor: ikebana, Data wysłania: 2014-03-03,

Najpiękniejsza historia miłosna to nie pożądanie, uwielbienie urody. Najpiekniejsza miłość pojawia się wtedy, kiedy mężczyzna całując lekko wypukły brzuch swojej ukochanej mówi: "chciałbym, aby było podobne do Ciebie. Żeby kochało mnie tak jak Ty mnie kochasz, mimo wszystkich moich dziwactw i wad, mimo tego, że nie jestem idealny. Ono będzie idealne, bo będzie nasze, urodzisz je Ty - najpiękniejsza i najmądrzejsza kobieta na świecie, największy skarb jaki w tym życiu otrzymałem. Dla was pokonam wszystkie przeciwności, będę z całej siły starał się, żeby uśmiechy nie schodziły z waszej twarzy. Ty uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, chciałbym chociaż w części Ci się odwdzięczyć...". Ale mężczyzna nie musi tych słów wypowiadać. Wystarczy, że patrzy jej prosto w oczy, ona to wszystko wie..

Autor: Monika1982, Data wysłania: 2014-03-03,

Najpiękniejsza historia miłosna?
Sądzę, że moja temu zadaniu konkursowemu sprosta;)
Historia to długa więc usiądźcie i nastawcie uszka.. :
Ranek wczesny był wrześniowy,
zapowiadał zmiany pogodowe, chłody.
W życiu mym też niespodzianie,
test ciążowy miałam mieć dziś „na śniadanie”…
Z łazienki wyszłam żwawo,
choć czułam się coś słabawo.
Schowałam się jak dziecko pod pierzynkę,
oj…, nieciekawą musiałam mieć wtedy minkę.
Minut parę dluuuugich odczekałam,
wyniku negatywnego oczekiwałam…
a tu takie zaskoczenie…
dwie kreski przechodziły me najśmielsze wyobrażenie!
Co tu teraz zrobić miałam?
nie ukrywam, że się bardzo bałam.
Studia prawie już skończyłam, fajnego chłopaka miałam,
ale o rodzinie własnej jeszcze nie myślałam…
Bawić się, ‘z życia korzystać’ chciałam,
a tu co mnie czekać miało?
Zaczęłam sobie wszystko wyobrażać, powoli i nieśmiało…-
chyba będę musiała zapomnieć pod piramidami o słońca zachodzie,
o całonocnych imprezach, używkach ,o egzotycznej przygodzie…
Czas zacząć myśleć o jakim większym dochodzie, potem o porodzie…
Gotowanie, pranie i sprzątanie,
już myślałam by zatrudnić Super Nianie…
Pieluchy, zupki, noce bezsenne …
i tak ma już wyglądać me życie codzienne?!
Lecz gdy już ochłonęłam,
los w me ręce wziąć powzięłam.
Już wiedziałam że mała czarna kropka na USG ,
zmieni moje życie już na zawsze.
Nie było co rozpaczać,
lecz na życia nowe tory śmiało wkraczać.
Teraz już mam męża, super córcię i małego synka.
i nieskromnie powiem, ze fajna jest z nas rodzinka!
Ot przypadek, taka wpadka,
jak powiedziała mej mamy wścibska sąsiadka,
lecz taki przypadek – taka wygrana niespodzianie,
dać może więcej RADOŚCI i SZCZĘŚCIA niż wakacje na Dominikanie!
Najważniejszego wyboru w swym życiu dokonałam,
i nigdy nie żałowałam.
Nadał on sens życiu memu,
dał początek czemuś nowemu, pięknemu i ważnemu.
W tych okolicznościach miłość życia znalazłam
i już na zawsze zachowałam,
ona moją największą radością,
mogę powiedzieć z wielką szczerością.
PIERWSZA MIŁOŚĆ STAŁA SIĘ OSTATNIĄ,
mym największym szczęściem i mą duszą bratnią;
a w niedługi czas potem dwie nowe miłości/radości do mnie dołączyły
- z tej pierwszej miłości i mnie się narodziły.
Na imię im Olafek i Karolinka,
a do spółki z tatą szczęśliwa z nas i pełna MIŁOŚCI rodzinka!
Spytacie jak tą miłość i radość pielęgnować po latach?
Bo pielęgnować trzeba, dbałość o miłość to szczęścia lokata.
By historia miłosna ciąg dalszy miała,
dbać o miłość trza, ja dbam, wcale się Wam nie przechwalam!
Nie zaprzeczę, że czasem mam chrapkę na zagraniczną wycieczkę,
weźmy na ten przykład słoneczną Grecję…
Bielone domki na tle morza turkusowego, ach, lukrecja…
urocze porty, ciasne uliczki, przytulne tawerny weneckie fortece,
widzę jak memu mężowi oczy się już błyszczą jak świece.
Mykeny, Delfy, Korynt, Rodos, Teby….
Żeby tylko wszystko zdążyć zobaczyć, żeby…
No i wieczna Samotraka,
Dla mnie ze względu na Nike, dla męża rejs statkiem tam to będzie draka.
Na koniec koniecznie na słynną z Mamma Mia Skopelos byśmy się udali-
poczuli się jak Donna, mąż jak Sam, którąś z piosenek Abby razem odśpiewali.
Grecy by się pewnie dziwnie nie patrzyli,
do takich obrazków już się przyzwyczaili.
Taaak…, Grecję na pewno odwiedzimy,
Kiedy? Może w którąś rocznicę, albo męża urodziny!
Taka wycieczka daje dużo radości,
jest czas na czułość i chwile intymności.
W zimę zaś do Szwajcarii na narty byśmy wyskoczyli,
taki weekend we dwoje czas nam na nowo umili,
bo ja w Szwajcarii się zakochałam,
gdy tam pierwszy raz na nartach z mężem szusowałam.
Tak, przyznaję, mam czasem ochotę na 1+ 1 wycieczkę,
oderwałabym się od dzieciaków kapkę…
Dwójkę RADOŚCI - łobuziaków naszych bardzo kocham,
choć przyznaje, że nie raz ciśnienie tak podniosą, że z bezradności szlocham;
ręce opadają, niepotrzebna mi na wspomaganie kawa,
mąż mówi „ot, wieczna w domu zabawa”.
Eh, nie zrozumie syty głodnego,
z dzieciakami czasem ciężko bez instruktażu dokładnego.
Za czasów studenckich to bywało się tu i tam,
teraz – dzieci, dzieci, dzieci, - taki to już los nas – mam.
Korzystało się z życia, z niejednego pieca chleb jadło,
teraz przykładnym trzeba by rodzicem, uczyć abecadło.
Dzieci na krok nas nie odstępują,
choć wiem, że nas kochają i szanują.
Jednak czasem trzeba pobyć sam na sam,
potwierdzi to każdy z przykładnych tatusiów i mam;)
Co do mnie to oto moje na podtrzymanie miłości sposoby,
jedne tanie, inne droższe, każdy sposób jest bombowy.
Na seans filmowy chętnie bym się z mężem wybrała,
Walentynki-Urodziny-Rocznica-Święta, jedyny taki dzień w roku, inaczej świętowała.
Zresztą nieważne czy w kinie, w operze, na koncercie,
czy też na wysokości w romantycznej kolejce,
ważne, że z mężem mym kochanym,
z którym razem już dwójkę dzieci chowamy.
A nie stuknęła nam jeszcze czterdziestka,
znamy się jak łyse konie, problemy to dla nas pestka.
i o to chyba w miłości chodzi,
by się nawzajem wspierać, konflikty łagodzić.
Carpe diem! Bo życie jest krótkie,
czasu szkoda na żale i kłótnie.
Trza z życia korzystać, brać co się da,
sił swych próbować, by potem nie żałować.
Choć seans w teatrze czy filmowa uczta byłaby miłym dnia zwieńczeniem,
zawsze wszędzie biegiem, raz można by być leniem…
Inny sposób zaraz zaprezentuję, zawsze nam dużo radości zgotuje.
Moja głowa od pomysłów wprost buzuje;)
Na ten przykład spa dla dwojga? Masaże, kąpiele, mmmm, już się rozmarzyłam,
Jak ja do tej pory bez SPA żyłam..?!
O takim relaksie marzą wszyscy, niejeden zakochany,
Lecz on ma czas jeszcze nim „przylecą doń bociany” ;)
My z mężem już nie młodzież, choć jeszcze nie starzy,
Ale gdy w domu dzieci, gdy jest, trza bez namysłu korzystać, nie wiadomo kiedy taka okazja znów się nadarzy.
Ciałka nasze relaksu spragnione,
dusze też byłyby rozanielone!
Zabiegi fryzjerskie lub kosmetyczne byłyby dla nas fantastyczne!
Wierzcie, taki wieczór byłby na długo przez nas zapamiętany,
Dłużej nawet niż leciało w radio słuchowisko „Jeziorany” ! 
Gdy funduszy brak na takie rarytasy,
inne mam pomysły, tańsze, gdy brak kasy.
Niezawodny sposób na szczyptę radości? Na rozgrzewkę w wieczór jesienno-zimowy?
Cóż, mam różne sprawdzone przez siebie sposoby.
Chętnie się nimi z Wami podzielę,
działają, zachęcam gorąco, także w tygodniu, nie tylko „od święta” czy w niedziele.
Gorąca kąpiel w wannie z bąbelkami?
Mmmmmmmmm… marzą o tym nie tylko zakochani…
Dobrze rozgrzewa winko wypite przy kominku,
koniecznie z kochaną osobą w serdecznym uścisku.
Gorąca herbatka z prądem popołudniu wypita,
równie dobrze bywa znakomita;
Do tego serniczek, korzenne ciastka,
to nawet dla dorosłych niemała jest gratka,
wie o tym każdy – mały i duży, sąsiad i sąsiadka.
A gdy w szafce brak łakoci – ot taka wpadka…,
ratująca bywa z cynamonem gorąca kawka.
A gdy dzieci na ferie zimowe wyjadą,
rodzice spod ciepłego kocyka wygonić się nikomu nie dadzą,
kocykiem otuleni, w dobrą książkę wczytani,
świetny sposób – mówię Wam- niedrogi, polecam, bo tani.
Słodki kisiel czy budyń tez nie spotka się z niczyją odmową,
szczególnie w taka porę roku jesienno - zimową.
TAK, o miłość trzeba dbać. Z niej czerpię najwięcej radości, ona niezmiernie pomaga iść razem przez świat.
By nasza historia miłosna końca nie miała, była jak NEVER ENDING STORY , tak pielęgnujemy miłość w naszym związku,
Wkońcu „jedziemy na tym samym wózku”, wiec wszystko musi być więcej niż ‘wporządku‘.

Autor: Leonidas , Data wysłania: 2014-03-03,

WYKSZTAŁCENIE I ZAWÓD POZOSTAŁY MI PO PIERWSZEJ MIŁOŚCI
Pierwsza miłość nawiedziła mnie w szkole średniej, było to ponad 50 lat temu. Na wspomnienie owej miłości do dziś żywiej bije moje serce.
Zawsze wracam ze szkoły do domu tą samą drogą, szedłem obok klasztoru Karmelitek. Rośnie tam do dziś duży rozłożysty wiąz – pomnik przyrody. Pod drzewem była kiedyś ławeczka, na której codziennie siedzi tajemnicza młoda kobieta. Każdego dnia widywałem ją jak czyta jakąś książkę, nie mogłem dostrzec co czyta, więc domniemywam, że może czytać; Biblie, a może jedno z dzieł: Witkacego, Kafki, Bułhakowa. Przechodząc obok, podświadomie zwalniam kroku, przez krótką chwilę patrzymy na siebie wymieniając się delikatnymi uśmiechami. Zakochałem się prawie, że od pierwszego wejrzenia. Jej oczy śniły mi się prawie każdej nocy... Dama ta była uosobieniem najprawdziwszego piękna. Włosy w kolorze dojrzewającej pszenicy, oczy jak dwie jasnoniebieskie gwiazdy, pełne mięsiste, namiętne usta długa szyja, piękne nogi i zniewalający, tajemniczy uśmiech. Hołubiłem w myślach moją tajemniczą Damę, nieznana mi Królowa całkowicie zawładnęła moim sercem. Dniami i nieprzespanymi nocami nie przestawałem o Niej myśleć, zaniedbałem się w nauce, chudłem i marniałem. Wyidealizowałem obiekt mojej miłości, chociaż wiedziałem, że jestem u niej bez szans. Na pewno znaliśmy się z widzenia. Kiedy przechodziłem obok ławki na której siedziała najpiękniejsza kobieta na świecie, to sztywniałem, szedłem jakby na szczudłach, patrzyłem w Jej kierunku, ono przeważnie się uśmiechała, a ja zapewne miałem bardzo głupią minę.
Aż tu, pewnego dnia nasza wychowawczyni przyszła na lekcje i to nie sama, a w towarzystwie mojej znajomej- nieznajomej z parku i przedstawiła nam ją jako naszą nauczycielkę języka polskiego. „Pani mojego serca” rozejrzała się uważnie po klasie i powiedziała do mnie z tym swoim tajemniczym uśmiechem- „my już się troszeczkę znamy”. Postanowiłem być prymusem z polskiego, dziś dzięki tej pierwszej miłości jestem polonistą.

Autor: martynica, Data wysłania: 2014-03-03,

To było lato, miesiąc przed moim domniemanym ślubem. Leżałam o wschodzie słońca na plaży, patrząc, jak wszystko wokół mnie ożywa, wstaje, jak słońce złoci się radością, a wiatr smaga ostro piasek, jak gdyby pokazywał mu, jaki jest dla niego ważny. Wszystko żyło, a ja - umierałam. Zdradzona przez faceta, który miał spędzić ze mną całe życie. Rozerwana na malutkie kawałki, tak mała w świecie jak ziarnko piasku, dojrzałam na plaży bursztyn. Chciałam go chwycić, lecz w tym samym czasie czyjeś ręce spoczęły na złotym kamieniu. Dziś te same ręce trzymają moje dłonie, a bursztyn kojarzy nam się z pierwszym spotkaniem. Kocham Go za to, że dał mi nowe życie, zebrał wszystkie kawałki mojej duszy i skleił je swoją miłością.

Autor: paradoksalna, Data wysłania: 2014-03-03,

To było spokojne popołudnie. Siedziałam pod kocem z książką w dłoni, napawając się ciszą i chwilowym brakiem wiszącego nade mną ‘musisz to, musisz tamto’. Moja radość nie trwała jednak długo – za chwilę rozbrzmiało donośne pukanie do drzwi. Z brakiem entuzjazmu, ale jednak, wstałam i drzwi otworzyłam. A tam? Ona. I choć do siebie całkiem niepodobna, rozpoznałam ją bez problemu. Dziwne… inaczej mi ją opisywali. Zdecydowanie bardziej wzniośle, kolorowo, radośnie. Miłość, bo o niej mowa, wyglądała całkiem niepozornie. Zwyczajnie, rzekłabym. Nie miała kolorowych pióropuszy, nie wyglądała nazbyt dumnie ani patetycznie. Postawę też miała całkiem skromną. Nie stała na podium. I fanfar, serpentyn także nie zauważyłam. Ale to ona, co to do tego nie miałam najmniejszych wątpliwości.
- Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę? – pytam.
- W skrócie rzecz ujmując, przychodzę, bo na mnie nie czekasz. Nie szukasz mnie, wręcz mnie sobie nie życzysz, to pomyślałam, że wpadnę.
Konsternacja (ale bardziej moja, niż jej - prawdopodobnie zdążyła przywyknąć do podobnych reakcji).
- I co teraz?
- Nic. Wejdę, namieszam Ci w głowie, podrzucę kilka pytań bez odpowiedzi i wyjdę.
- Hm… nie bardzo rozumiem, jeśli mam być szczera…
- Ze mną bądź wyłącznie szczera. W zasadzie to dobrze wróży, że nic nie rozumiesz. Bo widzisz, mnie się… zrozumieć nie da. Mnie trzeba…
Poczułam się dziwnie. Trochę się zlękłam, trochę zgubiłam, trochę… się uspokoiłam?
- O, widzę, że już nic tu po mnie. Szybko złapałaś. W takim razie… powodzenia!
- Ale… zaczekaj! Mam kilka pytań…!
Odpowiedziała uprzejmym uśmiechem. No tak. Uprzedzała przecież, że pytania – owszem, ale odpowiedzi… cóż. Dziwna sprawa. Mimo, że poszła, to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ciągle tu jest. Że stoi za rogiem, albo chowa się za drzwiami. Wyczuwam ją. Nieśmiało, co prawda, ale ewidentnie wyczuwam.
Wróciłam na łóżko pod koc i zatrzymałam rękę w połowie drogi po książkę. Nie. Książka zaczeka. Muszę się z kimś zobaczyć. Dzisiaj. Zaraz. W tej chwili.

Autor: czarnaewelinka, Data wysłania: 2014-03-03,

HISTORIA PEWNEJ CZARNOWŁOSEJ DZIEWCZYNY I PRZYSTOJNEGO BLONDYNA O NIEBIESKICH OCZACH




Miałam 13 lat... dostałam od rodziców swój pierwszy w życiu telefon komórkowy... pewnego dnia dzwoniąc do kuzyna, zamiast Damian po drugiej stronie słuchawki odezwał się Krzysiek.. padła diagnoza: pomyliłam numer! Przepraszam Pana, do widzenia.

Po chwili ów Krzysiek oddzwania i mówi: "Witaj. spodobał mi się Twój głos... ".. Ja zaniemówiłam.. ale z chęcią w formie przygody zaczęłam z tym miłym chłopakiem rozmawiać;) Pomyślałam: Co mi szkodzi.. zaczęliśmy sms-ować, czasem zadzwonił... Niestety jak się szybko okazało mieszkał ponad 400 km od mojego miasta..

Dzwonił do mnie wieczorami, opowiadał o swoich problemach- ja Go wysłuchiwałam, doradzałam jak mogłam.. Wszystko fajnie, tylko wirtualnie.. niestety...

Po 4 LATACH tej burzliwej, telefonicznej znajomości Krzysiek zaproponował, żebyśmy się spotkali... miałam wówczas 17 lat.. on 20 :) Myślę sobie.. to absurd.. jak.. to obca mi osoba, ni8e znam Go, widziałam tylko na zdjęciu, jak się poznamy, kawał świata, gdzie będzie mieszkał, co na to rodzice.. zupełne wariactwo... Odpowiedziałam: PRZYJEDŹ..

Ciągle uważałam ten pomysł za istne młodzieńcze szaleństwo..
8 lipiec 2009 rok..... pojechałam na Dworzec po mojego gościa... była burza...
Stoję na peronie wystraszona, zmoknięta, straciłam zmysły....
Słyszę: pociąg TLK wjeżdża na tor 3 przy peronie 2 !!! Przeszły mnie dreszcze, serce biło jak szalone...

Idzie... to chyba On.. uuu..moje serce mało nie wyskoczyło, nogi trzęsły mi się okrutnie...

Przywitał się i pocałował delikatnie w policzek... i w tym momencie świat obrócił się o 360 stopni, wszystko zawirowało, zaświeciło słońce na pięknym niebie, ukazała się tęcza, zwariowałam...

Miłość od pierwszego wejrzenia... denerwowaliśmy się oboje! To wspaniałe uczucie... patrzyliśmy sobie w oczy i nie mogliśmy wydusić ani słowa... Krzysiek złapał mnie za rękę i poprowadził...

Pojechaliśmy do mnie do domu, przedstawiłam Go rodzicom..

....od tej pory wszystko potoczyło się samo... nasza miłość żyje swoim życiem... od tego magicznego spotkania Krzysiek prowadzi mnie za rękę przez życie już 5 rok !!
Nie wyobrażamy sobie życia bez siebie...:* Jest cudownie.. To najpiękniejsze co mogło mi się przytrafić w życiu..
Zakochałam się bez pamięci w jego blond włosach i głębokich niebieskich oczach, w których zatapiam się każdego dnia i widzę w nich cały piękny świat:) On natomiast oddał swoje serce mi- małej, czarnej kruszynce z bujną, czarną, kręcona czuprynką i brązowymi oczami:)

Krzysiek powiedział: jesteś moim przyjacielem, moja miłością- najpiękniejszym skarbem jaki dostałem w życiu od losu:) To cud, że Cię poznałem..

Tak to nasze PRZEZNACZENIE!! I nie oddam Go za żadne skarby świata !!

Autor: Bella, Data wysłania: 2014-03-03,

Zainspirowała mnie historia z jednego z odcinków Dr. House'a.
Nie jest ona ani nie szczęśliwa ani szczęśliwa ale dająca bardzo do myślenia.
Kobieta trafia do szpitala, odwozi ją "kochanek", kobieta odrazu dzwoni do męża, który przyjeżdza do szpitala i czule się nią opiekuje. Lekarze dziwili się jak to możliwe ? okazało się że żyli w otwartym związku. Jednak patrzenie na to każdego z partnerów było całkiem inne
Ona: uważała że coś normalnego miała dwóch stałych kochanów, robiła to za zgodą męża, uważała że lepiej jest być szczerym w związku niż zdradzać na boku zakładała że nie ma "związków idelanych"
Gdy lekarze zapytali jego z jakimi kobietami sypiał bo w grę weszły choroby weneryczne odpowiedział - "z nikim, ona mi wystarcza"

Autor: marzena87, Data wysłania: 2014-03-04,

Cześć,
mam na imię Marzena swojego w tej chwili Męża poznałam na... kursie prawa jazdy. A wszystko zaczęło się tak: dawno, dawno temu a dokładniej były to wakacje w 2005 roku po przebytych zajęciach z teorii miałam mieć pierwszą jazdę "L" jak się okazało moja pierwsza godzina miała polegać na odwiezieniu mojego teraz już Męża Przemka wraz z jego kolegą do domu. Nasz instruktor- bardzo dobry kolega mojego taty w trakcie mojej emocjonującej jazdy próbował mnie umówić z Przemkiem, mówiąc że bardzo miły, przystojny wolny chłopak. Doskonale pamiętam to jak spojrzałam w środkowe lusterko i powiedziałam nie na pewno nie (całe szczęście nie straciłam panowania nad kierownicą chociaż z trudem przychodziło mi obserwowanie drogi i tego co dzieje się w lusterkach, później zauważyłam że przy drodze są też znaki), wtedy byłam związana z kimś innym a poza tym ja i ten chłopak??? o nie!!! Przemek do tej pory wypomina mi to moje na pewno nie, i wspomina fatalnie tą moją pierwszą godzinę za kółkiem, ale to może dzięki temu że jechałam tak beznadziejnie to właśnie mnie zapamiętam. Strasznie się wtedy stresowałam i chciałam ich wtedy jak najszybciej odwieść. Po wakacjach rozstałam się z chłopakiem. Po powrocie do szkoły okazało się że mojego kolegi siostra Gosia, którą bardzo lubię jest z Przemka kolegą, a Przemek zdobył od Gosi numer mojego telefonu i... zaczęło się ;-) . Ze względu na klasę maturalną i dużo nauki prawo jazdy zeszło na drugi plan pierwszy egzamin 8 grudnia wtedy nie przypuszczałam że tego dnia wszystko się zmieni, bo jak się później okazało Przemek też ma w tym samym dniu egzamin. A był to czwartek, padał śnieg a my z Łęczycy na egzamin mieliśmy jechać do Sieradza oprócz Nas i instruktora jechało jeszcze dwóch chłopaków. Siedzieliśmy w oplu corsa z tyłu Przemek cały czas ze mną sms-ował, próbował złapać mnie za rękę jednak ja cały czas Go odpychałam nie chciałam żeby widział to Nasz instruktor. Chyba bardziej stresowałam się całą tą sytuacją aniżeli samym egzaminem. Oboje nie zdaliśmy ;-). Wróciliśmy do Łęczycy. Przemek zaprosił mnie na piwo- zgodziłam się. Przegadaliśmy kilka dobrych godzin. Odprowadził mnie na autobus a na pożegnanie pocałował mnie czule. Gdy autobus ruszył dostałam od niego wiadomość: to co jesteś moją dziewczyną!?. Następnego dnia to był piątek poszliśmy na wagary (to nie było mądre- tak wiem) chodziliśmy po parku, rozmawialiśmy, rozśmieszał mnie było bardzo zimno. A później wspólna studniówka i matura. W między czasie zdaliśmy prawko. Po wakacjach zamieszkaliśmy w Łodzi zaczęliśmy studia Przemek na PŁ mechanikę i budową maszyn ja geodezje jesteśmy dość ciekawym połączeniem. Przemek w tym roku rozpoczął doktorat natomiast ja zdobyłam tytuł inż.W między czasie Przemek poprosił mnie o rękę- a ja no cóż nie odmówiłam mu i dlatego 25 czerwca 2011 roku wzięliśmy Ślub. Podziękowaliśmy też naszemu instruktorowi Panu Jerzemu w końcu gdyby nie ta pierwsza jazda i moje na pewno nie pewnie nie miałabym tak fajnego męża. Tego pamiętnego 8 grudnia 2005 roku nie zdaliśmy egzaminu na prawo jazdy, ale myślę że inny egzamin jaki otrzymaliśmy od losu zdajemy na 5+. A i od tamtej pory nigdy nie mówię na pewno nie;-)

Autor: Dorota, Data wysłania: 2014-03-04,

Moja historia milosna wydaje mi się bardzo banalna... Ponad 30 lat temu wychodziłam z pracy i na chodniku spotkałam chlopaka, który zapytał mnie o drogę... (dużo później już przyznał sie, ze przyjechał na spotkanie z dziewczyną)...Do dziś pamietam jak juz oddalajac sie od siebie w tym samym momencie odwrócilismy się do tyłu i spojrzelismy sobie w oczy... Po kilku dniach znowu go spotkałam... Tym razem czekał na mnie. I tak jesteśmy już 30 lat po ślubie - mamy czworo dzieci i swój szczęśliwy swiat. Dzięki sobie wiemy, ze serce nigdy nie dostaje zmarszczek - kochamy sie tak samo jak 30 lat temu. Dziś marzymy już tylko o jednym - by choć na chwilę zatrzymał się czas... ale i na to mamy swoje sposoby :)

Autor: Basia, Data wysłania: 2014-03-04,

Jako nastolatka powoli traciłam wiarę w miłość, bo... nie przychodziła. A tymczasem była naprawdę blisko!

Nieprzypadkowo mówi się, że sylwester to wyjątkowa noc. Roberta znałam już od kilku lat, widywaliśmy się od przypadku do przypadku. Niby nic wcześniej między nami nie iskrzyło, a jednak kiedy dowiedziałam się, że będzie na sylwestrze organizowanym przez znajomych mojej siostry, coś we mnie drgnęło. Rzadko ze sobą rozmawialiśmy, ale tej nocy było inaczej - nie znaliśmy tam nikogo poza sobą, moją siostrą i jej chłopakiem. Kiedy przyszła północ, wyszliśmy wszyscy obejrzeć fajerwerki. Robert podszedł do mnie, żeby złożyć mi życzenia. Jednak moje usta nie powędrowały na jego policzek, lecz lekko dotknęły jego warg. Po chwili muśnięcie przerodziło się w namiętny pocałunek. To był mój pierwszy w życiu. Jego też...

Po tej nocy kontakt znów nam się urwał. Oboje byliśmy zbyt nieśmiali. Widywaliśmy się znów od przypadku do przypadku na jakichś imprezach, spoglądając na siebie wstydliwie.

Po czterech latach siostra zaproponowała, żebym pojechała z nimi w góry. On też miał tam być... Niewiele myśląc, spakowałam rzeczy i wsiadłam w autobus, żeby dotrzeć do Zakopanego. Przez cały tydzień chodziliśmy po górach, zwiedzaliśmy... Byłam pewna, że nic więcej się nie wydarzy. Lecz przyszedł ostatni wieczór...

Wszyscy poszli już spać. Ja i Robert zostaliśmy jeszcze w salonie naszego pensjonatu, żeby pogadać i obejrzeć film. I wtedy... znów mnie pocałował. Wszystko zawirowało wokół mnie jeszcze raz.

Od tej pory nie było już mowy o żadnej nieśmiałości. Los dał nam drugą szansę, którą wykorzystaliśmy w pełni. A sylwester i góry są dla nas święte - to one nas połączyły!

Autor: dreamer08, Data wysłania: 2014-03-04,

Miłość? Uczucie niegdyś mi obce. Przez lata obiecałam sobie, że nigdy się nie zakocham i uniknę bólu, który niejednokrotnie się z tym wiąże. Skupiałam się więc na wykształceniu i swojej pasji - koniach. Ale niestety nadszedł ten moment, kiedy wpadłam w jej sidła...
Byłam w drugiej klasie liceum, kiedy nagle moim oczom ukazał się właśnie On. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. To było takie obce uczucie... Nie umiałam go jednoznacznie określić. Wciąż nie umiem. Niemniej jednak właśnie ten człowiek zagościł w moim sercu. Przez długi czas skrycie marzyłam, by go poznać i móc być blisko. Okazało się, że mamy wspólną znajomą. Obiecała mi, że nas sobie przedstawi. I nadszedł ten dzień! Pierwszy raz moje nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, a twarz oblał rumieniec zawstydzenia. Poczułam jak ciepło okala moje serce, gdy obdarzył mnie swoim uśmiechem. Był niezwykle miły (jak na gentlemana przystało). Od tego momentu rozmawialiśmy zaledwie kilka razy. I choć mieliśmy ze sobą niewielki kontakt, to ja zakochiwałam się w nim coraz bardziej. Uwielbiałam każde słowo płynące z jego ust, każde spojrzenie i gest. Nic więc dziwnego, że iskierka nadziei przerodziła się w wielki płomień.
Pewnego dnia otrzymałam zaproszenie od wyżej wspomnianej koleżanki na jej urodziny. Postanowiłam więc, że się na nie udam. Kiedy już dotarłam do restauracji, którą wynajęła na tę okazję, moim oczom ukazała się jego osoba. Stanęłam jak wryta. Czułam na sobie jego spojrzenie. Chciałam jednak zachowywać się naturalnie, więc podeszłam do solenizantki z najlepszymi życzeniami. A później? Później dosiadłam się do stolika, przy którym znajdowały się znajome twarze. Dzięki temu poczułam się pewniej. Nie ukrywam jednak, że nie przepadam za tego typu imprezami i szybko się na nich męczę. Kiedy poczułam znużenie, wyszłam na zewnątrz, by odetchnąć świeżym powietrzem. Zamknęłam oczy i zastanawiałam się, co bym zrobiła, gdyby nagle się pojawił. I właśnie wtedy usłyszałam uchylające się drzwi, a zaraz potem niepewne kroki. Tak, to był On. Nieśmiało zaczął rozmowę. Po kilkunastu minutach pojawiła się moja koleżanka, na której widok... uciekł! Czułam jak smutek ścisnął mi serce. Miałam wrażenie jak gdyby ziemia mi się zapadła pod nogami.
Od tego momentu udawał, że mnie nie zna. W szkole, poza nią... WSZĘDZIE. Moja nadzieja była jednak wciąż tak samo żywa jak na początku. I tak minęły mi 2 lata. Nadszedł moment, kiedy musiałam pożegnać się z tą szkołą i iść dalej. Wiedziałam, że już nigdy go nie zobaczę. Każdy mnie pocieszał, że zapomnę. Mówili: "Czas leczy rany". Zdobyłam się na odwagę. Drżącymi rękoma wystukałam dla niego wiadomość - JEDEN, JEDYNY RAZ. Nigdy na nią nie odpisał, a tym samym wbił mi nóż w serce. A przecież nie zawarłam w niej nic osobistego, czym mogłabym go przestraszyć. Tego samego tygodnia ubrałam się i wyszłam na długi spacer. Słońce pięknie grzało, a ja chciałam pozbierać myśli. Po przebyciu sporego odcinka ujrzałam ciemną chmurę, ale byłam na tyle daleko od domu, że nie zdążyłam wrócić. Burza. Krople deszczu smagały moją twarz, nieopodal uderzały błyskawice, a przez silną wichurę znalazłam się w rowie. Czułam się jak śmieć (a przecież nic złego nie zrobiłam). Wstałam i ostatkiem sił pobiegłam do domu. Usiadłam pod drzwiami i zaczęłam rzewnie płakać. Z bezradności. Nie myślałam wtedy o tym, że jestem przemoczona i przemarznięta. Chciałam po prostu zrozumieć, dlaczego tak się zachował i czym to było spowodowane.
Po jakimś czasie dowiedziałam się, że mu na mnie zależało, ale się bardzo wstydził.
Ostatni raz widziałam Go rok temu. Pewnie nawet o mnie nie pamięta... Ja natomiast mam przed oczami wciąż bardzo realistyczny obraz jego osoby. Wspomnienia są nadal żywe. A każda noc niesie ze sobą to samo cierpienie. I nie mam już tego, co dawało mi tyle sił - nadziei. Zabrał mi ją. Tak po prostu. Najpierw ją rozpalił, żeby później mi ją odebrać bez słowa.
"Czas leczy rany" - mówili. "Zapomnisz" - mówili.
Nie wyleczył...
Nie zapomniałam...

Autor: MARCIOCH, Data wysłania: 2014-03-04,

Moja naj naj naj większa MIŁOŚĆ siedzi teraz koło mnie :) Poznaliśmy się przez internet. Kto by pomyślał że wirtualna znajomość może przeistoczyć się w Miłość. Tak więc troche wiary i szczęścia życze każdemu kto pragnie żyć z kimś bliskim. Każdy ma szanse na tą drugą połówke jabłuszka :)

Autor: papaja, Data wysłania: 2014-03-04,

Najpiękniejszą historią miłosną jaką znam jest historia moja i Macieja.
Miałam spore zawirowania życiowe, zawaliłam rok w szkole i postanowiłam przenieść się do szkoły zaocznej. Szczerze mówiąc nie wiem dlaczego. Wszyscy mi to odradzali ale ja twardo tkwiłam przy swoim. Byłam w związku z chłopakiem, którego nie kochałam. Oszukiwałam się, łudziłam że może z czasem coś zaiskrzy, ale nadal nic do niego nie czułam. Po wakacjach poszłam do nowej szkoły. Na pierwszym zjeździe wpadł do sali spóźniony chłopak. Niby zwykły chłopak, niczym specjalnym się nie wyróżniał ... ale dla mnie był wyjątkowy. Nigdy nikt tak na mnie nie zadziałał. Do dziś pamiętam jak wyglądał, w co był ubrany tego dnia. Cały czas się ukradkiem w niego wgapiałam, ale nie dawałam sobie absolutnie żadnych szans na jakąś głębszą znajomość. Czas mijał, chodziłam do szkoły, dalej byłam ze swoim chłopakiem od którego nie potrafiłam się uwolnić, a Maciej cały czas mi się podobał. To była jakaś chemia.
Któregoś razu, mniej więcej po pół roku na jednym z portali internetowych zupełnie przypadkiem na siebie natrafiliśmy i wymieniliśmy kilka wiadomości. Po jakimś czasie pomogłam mu kilka razy w jakiejś pracy domowej, po czym obiecał, że zabierze mnie na piwo. Kompletnie w to nie uwierzyłam. Nigdy bym nie pomyślała, że mogę mu się spodobać. Polubiliśmy się, zaczęliśmy kumplować. Któregoś razu postanowiliśmy wyjść na to obiecane piwo. Byłam przeszczęśliwa! Oczywiście mojemu chłopakowi bardzo się to nie spodobało, jednak wytłumaczyłam mu, że to tylko kolega. Tak właśnie było. Podobał mi się bardzo, pociągał mnie, ale był tylko znajomym. Mimo, że nie kochałam Łukasza, to nigdy nie zdradziłabym go. Przyjechał po mnie pod dom, pojechaliśmy. Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy, ciągle się śmiejąc! Będąc już w domu napisał mi kila smsów, sugerując , że wpadłam mu w oko i chciałby to powtórzyć. Boże, nie wierzyłam w swoje szczęście! Leżałam w łóżku i o nim myślałam. Wkrótce nastąpiło kila najgorszych tygodni w moim życiu. Musiałam się na coś zdecydować. Mimo, że nie wiedziałam czy będę z Maciejem postanowiłam rozstać się z Łukaszem. Uświadomiłam sobie czego przez ten cały czas mi brakowało, prawdziwego szczęścia i miłości. Biłam się z myślami, ciągle płakałam ale w końcu po około dwóch tygodniach zakończyłam swój związek. Na prawdę było to dla mnie trudne, tym bardziej, że Łukasz nie dawał za wygraną, przyjeżdżał z kwiatami, wysyłał mi wiadomości. Jednak po jakimś czasie zaczęłam spotykać się z Maciejem. Szczęście mnie przepełniało, ciągle się przytulaliśmy i całowaliśmy. Nie mogłam się nim nacieszyć. On mi się tak podobał! Czuły, delikatny, wrażliwy na moje potrzeby. Kogoś takiego potrzebowałam, marzyłam o nim całe życie i go mam! Mój kochany brunet z wielkimi brązowymi oczami i mega długimi rzęsami! Dziewczyny mówiły, że nigdy wcześniej nie widziały mnie tak szczęśliwej. Szybko się w sobie zakochaliśmy bez pamięci. Za tego człowieka wskoczyła bym w ogień, wszystko bym dla niego zrobiła. Nigdy nikogo tak nie kochałam. Do tej pory pamiętam nasze najszczęśliwsze chwile. Rozmawialiśmy o nas, swoich wspólnych planach i marzeniach i chciało mi się płakać ze szczęścia. Często zabierał mnie do siebie na działkę. Drewniany domek, wino i kominek. Taras, trawa i my. Chwilo trwaj! - myślałam i czułam się jak w bajce. i Seks z nim był najcudowniejszy na świecie! Często rozmawialiśmy o tym jak się poznaliśmy, nie wiedziałam dlaczego akurat ta szkoła, ta grupa - on miał tak samo. Dowiedzieliśmy się. To było przeznaczenie. Nasza miłość, piękna, burzliwa i szalona. Było między nami tyle cudownych chwil i pokręconych dróg, ale się odnaleźliśmy. Byłam pewna, że to z nim chcę spędzić resztę życia, być mamą naszych pięknych dzieci, podobnych do taty. On mówił mi to samo. Myślałam, że kiedyś gdy będę już stara, będę opowiadać tą historię swoim wnukom, siedząc w bujanym fotelu przy kominku.
Jednak los chciał inaczej. Mimo, że serce mi wtedy pękło, rozstaliśmy się po półtora roku. Nasza miłość była przeogromna lecz nas zabijała. Nadszedł w końcu czas, że oboje wspólnie postanowiliśmy to zakończyć. Nie ma chyba nic gorszego na świecie niż kochać kogoś nad życie i musieć odejść. Koleżanki mi powtarzały, że na pewno do siebie wrócimy gdy emocje opadną, ale ja wiedziałam. Próby ratowania nas nie przynosiły skutku... Raz podjęta decyzja jest nieodwołalna. Mimo to codziennie marzyłam o nim i tęskniłam. Przez pierwszy roku nie było dnia, żebym o nim nie myślała i nie było nocy, żeby mi się nie śnił. Z jednej strony czułam szczęście, bo chociaż w snach mogłam znów z nim być i się w niego wtulać, lecz z drugiej strony całe dnie chodziłam rozbita po nich. Po Macieju wiedziałam, że nie chcę być z nikim innym. Kilka lat byłam sama. Przez pierwszy rok nie mogłam patrzeć na nasze wspólne zdjęcia. Za dużo mnie to kosztowało. Leżały zaklejone w kopercie Pierwszy raz drżącą ręką wyciągnęłam je po roku. Teraz przeglądam je od czasu do czasu i cieszę się, że spotkała mnie taka miłość. Wielka i gorąca. Oglądając je wracają niektóre wspomnienia i uśmiecham się myśląc o tych chwilach. Teraz już nie kocham Macieja, ale zawsze będzie schowany głęboko na dnie w moim sercu. Często o nim myślę, teraz już tylko dobrze. Mam nadzieję, że Ty myślisz o mnie tak samo. Dziękuje Ci!

Autor: Skrzydlaty Koń, Data wysłania: 2014-03-06,

Dłoń Hadrona

Południe… Tarcza słońca wysoko na niebie. Gwar miasta tętniącego życiem. Tłumy rozpędzonych przechodniów, samochody płynące – nie, bzdura, raczej pełzające według rozsądku sygnalizatorów. Koło pośpiesznego obłędu! Podobnie jak wszędzie w poznanej strefie wszechświata kalekiego czasu… Nic nowego czy zaskakującego.
Od samego rana przechadzał się po mieście i rozglądał zachwycony. Właściwie, sam nie wiedział, czego się spodziewał… Chyba jednak takich widoków! Tak, to przecież był optymalnie najpiękniejszy scenariusz… Lepszego nie mógł sobie wyobrazić. Osada tak pięknie się rozwinęła w ogromne nowoczesne miasto… Dzwony wzywające do modlitwy na Anioł Pański z Konkatedry p. w. Świętej Jadwigi… Wspaniały i klimatyczny dom Demiurga! Retuszowana, ratowana na siłę moc prastarego zabytku. Wiara, ufność, nadzieja! Wieloraka gama pozytywnych uczuć…
Midron sam jakoś poczuł się o wiele lepiej. W zasadzie, jedynie to jedno jakoś było dla niego całkowicie zrozumiałe… Szkoda tylko, że zaraz potem, gdy umilkły boskie dzwony, zdarzył się ten straszny wypadek… Trudno! Te rzeczy ostateczne miały miejsce wszędzie w całej Strefie, a nawet poza nią. Karetka pogotowia zabrała już tylko dziewiętnastolatka w stanie krytycznym a młodziutką dziewczynę zapakowano w plastikowy czarny worek i wywieziono do prosektorium. Odwieczne prawo życia i śmierci!
- Zwyczajna huśtawka! Góra – dół! Dół – góra! Nic nadzwyczajnego! I absolutnie nie moja sprawa! Nie tak znowu ostateczna, jak mniema wielu… Nie do końca! – Midron odetchnął kilka razy głębiej i podjął próbę myślenia w xenomitriańskim duchu. Podziałało! Jak zawsze podziałało!!! Należało to traktować w charakterze cudu, tutaj raczej, jako nadzwyczajne i nader rzadkie zjawisko .
Rozpoczęta wczesnym rankiem wędrówka po ulicach sprawiała mu niebagatelną przyjemność.. Miasto naprawdę mieniło się różnymi odcieniami zieleni zarówno w jasności dnia, jak i w świetle zachodzącego słońca. Wprawdzie woda, której napił się z potoku Złota Łącza miała jakiś dziwnie metaliczny i inny posmak, jednak był to jedynie maleńki dyskomfort we wspaniałości jego obserwacyjnych zachwytów…
Kawa wypita w Palmiarni miała idealny smak i naprawdę poprawiała humor. Gdy odłożył piękną porcelanową filiżankę, od razu poczuł się szczęśliwszy i pełen nadziei, że tym razem trzecia ksantracja będzie miała właściwy finał. Oczywiście, po cichu liczył na spełnienie swoich osobistych pragnień, nie tylko doskonałego wypełnienia misji… Nie tylko!
Chyba z godzinę spędził w Parku Piastowskim na podglądaniu wiewiórek. Ru-de, sprężyste zwierzątka z puchatymi ogonkami baraszkowały wśród drzew a niekiedy schodziły na ziemię i szybciutko przemykały po miękkiej trawie. Błyszczące oczka pilnie obserwowały otoczenie, jednak nie było w nich żadnego lęku przed ludźmi, raczej zaciekawienie. Nagle Midron poczuł, że serce załopotało mocniej w jego piersi… Zbyt mocno! Ludzki zawał? Kilka razy odetchnął głęboko i próbował się uspokoić. Oczy wiewiórek i jej oczy! Afirmacja życia, miłość – tylko miłość - najważniejsze prawo wszechświata… Pierwsza xantracja!
- O jednym musisz pamiętać, Midronie! O tym, że kiedy się już tam znajdziesz, nie możesz powielać błędów swoich poprzedników! Nawet postępowanie twojego ojca było przecież naganne i nie przyniosło niczego dobrego, rozumiesz? - spojrzenie Wizara było niezwykle surowe i pełne niepokoju.
Co miał nie rozumieć? Wszystko było jasne! Żal, że tato nigdy już do nich nie wrócił, minął z czasem… Zrobił jednak wszystko, by podążyć drogą ojca…
- Tak, Wizarze! Doskonale to rozumiem! Wybraliście mnie dlatego, że byłem najlepszym kandydatem a nie z powodu niesubordynacji mojego rodzica! - odparł wtedy ledwie panując nad gniewem.
- Nie wiem, czy mam rację, czy nie staję się w pewien sposób przemądrzałym tetrykiem, bo właśnie ten wybór Xeboru trochę mnie martwi… - Wizar Atrion uśmiechnął się złośliwie.
- Jestem doskonale przygotowany do xantracji! – Midron miał ochotę krzyczeć. Atrion rzeczywiście był niereformowalnym rządcą, pewnym swoich idealnych racji. Dobrze, że Xebor składał się aż z siedemnastu Wizarów!
Niespodziewanie Atrion zalśnił błękitnie i cały zamienił się w życzliwy uśmiech. Nawet kopuła Xaboretum zamieniła się w gwiaździstą przestrzeń.
- Nie chcę być niemiły ani przemądrzały, naprawdę! Źle to wszystko zabrzmia-ło, ja po prostu chciałem ci udzielić, Midronie, kilku przestróg. Kiedy się tam znaj-dziesz, sam sobie możesz wydać się bogiem! Dobrze wiesz, jakie to złudne uczucie, dobrze wiesz… Jednak nie wolno ci integrować w życie tych istot, niczego tam zmie-niać ani tym bardziej kierować ich postępowaniem! Zasada jest niezwykle prosta - należy wtopić się w tło tłumu i tylko uważnie obserwować od wewnątrz… Zresztą, przecież musisz pamiętać, jak się skończyła nasza pomoc dla Tytanii. Nie możemy powielać wciąż tych samych błędów – słowa Wizara ciągle brzmiały mu w myślach, plątały się i tonęły we wspomnieniach zapachu pszeniczno złotych warkoczy Miłki, która tak pięknie nuciła nad potokiem Złota Łącza.
- Może Nija już puka do wrót,
łopot śmierci zawrze powieki,
nadaremne czekanie na cud?
Czy odnajdę cię miły na wieki?...
Przejrzyście czysta woda w potoku pluskała i szemrała swoje własne melodie, uderzając o większe kamienie. Ta piękna dziewczyna z pobliskiej słowiańskiej osady, razem z innym prała odzienie ze śpiewem na ustach… Straż nad nimi sprawowało czterech muskularnych osiłków, uzbrojonych w dziwaczną i mało racjonalną oręż. Jakieś łuki, dzidy, piki, wszystko krzywe i mało efektywne w prawdziwej walce. Oczywiście nie miał na myśli ataku Xenomitrian czy nawet Tytanów, gdzie tam! Tutaj wystarczyłby atak któregoś z germańskich plemion, nie mówiąc już o Legionach Rzymskiego Cezara… Wprawdzie Rzym był nieźle oddalony od sadyb lechickiego ludu, jednak władcy tego świata coraz częściej próbowali penetrować jego peryferia.
Midron był doskonale przygotowany do xantracji, dużo wiedział o Błękitnej Planecie, jednak miejsce w którym się znalazł, totalnie go zaskoczyło. Ci jasnowłosy ludzie, o przejrzystych, błękitnych oczach – tak marnie uzbrojeni w świecie opierają-cym się na okrutnych mordach i walkach – sprawiali wrażenie całkiem szczęśliwych. Nawet strażnicy ochoczo podśpiewywali z dziewczętami, jakby niepomni że niebez-pieczeństwo może nadejść z każdej strony.
Musiał jakoś wkręcić się w to towarzystwo. Doszedł do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie udawanie poranionego, ledwie żywego, podtopionego woja, przypo-minającego ich wyglądem, odzieniem i mową. Chyba jednak trochę przesadził z tym słowiańskim utożsamianiem się z obserwowaną grupą, bo kiedy pierwszy raz zachły-snął się lodowatą wodą, był pewien, że to koniec, że wypełnione nią ludzkie płuca wy-pędzą nawet jego xenomitriańską quroikę daleko poza obrzeża życia… Rany, które sobie przysposobił też nie należały do delikatnych. Przedobrzył, najwyraźniej przedo-brzył, bo to obrzydliwe cholerstwo wrzodziało długotrwale i bolało tak okropnie, że miał ochotę zgrzytać zębami ze złości nad własną głupotą
Zgodnie z przewidywaniami ludzie natychmiast wyciągnęli go na brzeg i zabrali ze sobą do osady. Oczywiście, o tym fakcie dowiedział się o wiele później, bo przez dwa tygodnie leżał w gorączkowej malignie i podobno wykrzykiwał takie bzdury, że uważano go za niespełna rozumu. Zapewniono mu jednak troskliwą opiekę i ratunek.
Do drewnianej ciemnej chaty, gdzie prawie dogorywał wśród przepoconych skór dzikich zwierząt, kilka razy przyszła dziwaczna staruszka. Coś tam mamrotała pod nosem, rany smarowała jakimś zielonym mazidłem na pewno z domieszką zwierzęcych fekaliów, bo fetor był nie do zniesienia! Co tam mazidło! Ona sama śmierdziała jeszcze gorzej, a wyglądała tak, że gdyby spotkał ją sam na sam w puszczy - niewątpliwie narobiłby w gacie ze strachu. Po jej wyjściu poprawiał sobie humor, przywołując obraz spotkania Wizara Atriona i tej szpetnej staruszki. Oj, straciłby całą swą butę zarozumiały Wizar! Może zresztą sam jej zapach przepędziłby w niebyt jego quroikę? Kto wie? Wyobrażenie było złośliwie zachwycające!
Jednak najczęściej do chaty zaglądała właśnie Miłka – ta przepiękna dziewczy-na, którą wypatrzył nad potokiem… Pachniała tak, że miał ochotę wtulić się w jej ciało i nigdy już nie opuszczać miejsca ostatecznej nirwany! Albo Demiurg miał swój własny i przedziwny plan, albo on - po prostu stanowczo zbyt dużo genów swojego niefrasobliwego i pełnego egoizmu ojca…
Łagodna Miłka przytykała mu do ust gliniane czarki z obrzydliwym zielonym napojem. Nie chciał jej robić przykrości, więc pił wszystko do dna, chociaż przełknięcie nawet łyku tego straszliwego napitku stanowiło nie lada wyzwanie. Głaskała go wtedy po głowie i obiecywała, że wszystko będzie dobrze, że szybko wyzdrowieje i wróci do swoich. Jakoś nie chciał wracać, bo tam nie było by Miłki! Coraz więcej rozmawiali, opowiadali sobie o swoim życiu… Kłamstwa Midrona prawie zamieniały się w prawdę, nie mogło być przecież inaczej!
Nocą mroczne niebo rozświetlał księżyc – uważany tutaj za boga i zwany Błyszczem... Nad potokiem tańczyły Brzeginie a bóg Pusz pilnie strzegł, by w kniei wszystko odbywało się według prastarego porządku. W chacie za bezpiecznym ostrokołem, pod pilnym okiem czujek, można się było spokojnie zasypiać i śnić o Miłce…
Kiedy pocałował ją po raz pierwszy, oczywiście pod ogromnym dębem na skra-ju lasu, poczuł nagle…. Nie! Nie powinien teraz o tym myśleć! Nie wolno!
Czerwona tarcza słońca chowała się powoli za pasmo ciemniejących wzgórz. Po niebie płynęły pierzaste chmurki podświetlone szmaragdowymi pobłyskami. Zadarł głowę wysoko w górę i napawał się pięknym widokiem.
- Wie, pan, jutro będzie mocno wiało… Niekoniecznie przyjemnie! - niespo-dziewanie podszedł do niego mężczyzna w nieokreślonym wieku i bez krępacji próbo-wał zagaić rozmowę.
Midron uśmiechnął się zachęcająco, chociaż zupełnie nie wiedział, czego ma się spodziewać. Człowiek był jakiś szary, jakby celowo posypany kurzem, i wydzielał nieprzyjemny fetor… Stary brud pomieszany z potem dawno niemytego ciała!
- Ma, pan, rację. Pewnie powieje! – odparł układnie.
Nieznajomy, wyglądający jakby dopiero co wylegiwał się w stercie odpadów, wyraźnie nabrał większej odwagi.
- Może ma, pan, zbędne pięć złotych? Cierpię na migrenę i jutro na pewno bę-dzie mnie bolała głowa… Na tabletki potrzebuję, proszę!
W tym momencie Midron zrozumiał. Zaczepił go jeden z Nieprzystosowanych! Znał dobrze ten problem! Swoją drogą, akurat takie aspekty podobieństw życia przytłaczały i wprawiały w zły nastrój. Bez zastanowienia wyjął z kieszeni okrągłą monetę i wręczył nieznajomemu. Szybko się oddalił. Nie chciał słuchać uniżonych i fałszywych podziękowań. Do niczego nie było mu to potrzebne! Zakłócało pozytywne myśli!
Ulica Drzewna! Długo tutaj spacerował. Ta nazwa, trochę nieprzystająca, mało właściwa dla rzeczywistych widoków. Drzewna – jakieś niepojęte, typowo historyczne nazewnictwo… Taka ulica powinna charakteryzować się niezliczoną ilością dorodnych drzew a wcale tak nie było! Za to inna przeszłość wspaniale współgrała z teraźniejszością. Rzemieślnicy powoli ginących zawodów właśnie tutaj odnaleźli ostatni być może azyl, miejsce - gdzie czuli się potrzebni i mogli jeszcze zarobić… Obok mnóstwa współczesnych pubów i pizzerii.
Druga ksantracja! Midron, całkiem wbrew sobie, bez udziału racjonalnej woli, znów poczuł te dziwne przejmujące dreszcze na całym ciele. Wtedy też, zupełnie jak teraz, stada srok krążyły niespokojnie, próbując odnaleźć przyjazne i bezpieczne przy-stanie… Cóż, odwiecznie zielone miasto – królestwo srok – w tym względzie nic się nie zmieniło.
Przez króciutki moment wydawało mu się, że zewsząd otacza go dym płonących stosów! Zobaczył to jeszcze raz! Ptaki! Całe tabuny rozkrzyczanych srok! Od ich łopoczących skrzydeł niebo traciło błękit, ciemniało i tonęło w kipieli czarnego koszmaru. Na dawnym Placu Drzewnym usłyszał rozdzierający krzyk bólu a poprzez gwar gawiedzi dotarł do niego cichutki płacz… Dlaczego go usłyszał, dlaczego ten dźwięk górował nad wszystkim innym?
Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie z tego sprawę… Maleńka, może cztero-letnia, pięcioletnia dziewczynka stała samotnie, trochę na uboczu i prawie bezgłośnie chlipała. Jej jasne kręcone włoski były niesamowicie brudne i rozczochrane, Raz po raz powiewający chwilami wicher narzucał jej je na buzię. W szarych zniszczonych łachmanach wyglądała jak zaszczute zwierzątko, jak mieszkaniec dzikiej puszczy a nie ludzkiej siedziby. W oczach dziecka królował bezbrzeżny strach i usilnie powstrzymy-wany krzyk. Dla niej kończył się świat, przecież na tym stosie płonęła jej skatowana mama! Wprawdzie, nie ta prawdziwa, nie ta, która ją urodziła, za to jedyna osoba na świecie – co dała miłość bezinteresowną i schronienie. Nie była żadną czarownicą, nie kimała się ze Złym, to źli, głupi ludzie skazali ją na śmierć! Bezradność przerażonego dziecka, tylko bezradność!
Na placu kaźni rozdeptane przez tłumy błoto sprawiało, że stopy zapadały się powyżej kostek i utrudniały poruszanie. Fetor palącego się ciała wywoływał mdłości. Umilkły krzyki płonącej… Ptaki latały nisko, niewiarygodnie nisko, prawie nad gło-wami rozwydrzonego, rozkrzyczanego okrutnego tłumu. Zbierało się na deszcz, bo niebiosa też najwyraźniej miały ochotę gorzko zapłakać… Zresztą, nie tylko one…
Niespodziewanie ktoś z gawiedzi głośno krzyknął.
- Mordercy!!! Inkwizytora na stos! Tych sędziów przekupnych w ogień!
Zapadła straszna cisza. Cisza przemawiająca bardziej niż wszystkie krzyki, niż wyzwiska nakręconego tłumu. Przez moment wydawało się, że umilkł nawet wiatr. Atawistyczny strach oplótł swymi mackami zgromadzonych na Placu Drzewnym, na-wet święty inkwizytor miał dość niepewną minę.
Midron popychając ludzi z trudem przedzierał się do dziewczynki. Już nie pła-kała, jej błękitne oczka były zupełnie suche i pełne nienawiści. Nie wróżyło to niczego dobrego… Złapał ją za gorącą rączkę.
- Choć ze mną, maleńka! Choć, proszę, pomogę ci!
Od początku wiedział, że to ona! Kiedy tylko dostrzegł jej aurę – wyraźnie oto-czoną zieloną poświatą, królującą nad szarością i fetorem śmierci Drzewnego Placu. O pomyłce nie mogło być mowy!
- Nigdzie z tobą nie pójdę! – w dziecinnym zrozpaczonym głosiku był tylko rozgniewany mrok i skrywana rozpacz.
- Nie!!! Nigdzie nie pójdę! - dziecko z wielką siłą wyszarpnęło dłoń z jego reki i wściekle zatupało nogami.
Midron miał ochotę roześmiać się głośno. To była ona… Niepokorna, zawsze walcząca, bez grama potulności przynależnej białogłowom w tych czasach… Zbunto-wana quroika! Może nawia, może dusza? Nieważne nazewnictwo, przecież w efekcie chodziło zawsze o to samo… Tego nic nie mogło zmienić, żaden społeczny układ, ża-den zły czas.
- Niebo błękitne nade mną, prawo moralne we mnie! – piękne słowa i jakże prawdziwe filozofa Immanuela Kanta. Dziwne, bo akurat ta quroika nie powinna ich jeszcze znać. A jednak już dawno temu Midron doszedł do wniosku, że Wszechpotężny Demiurg powołując do życia inteligentne istoty i obdarzając je całkowicie wolną wolą - zaklął w ich wnętrzu, w praczasie prapoczątku ten właśnie potężny oręż do walki ze złem, której w Swej mądrości był świadomy… Co dobre jest a co złe, etyczny wybór należał do każdego.
Ta dziewuszka za nic nie chciała odejść od płomieni. W końcu udało mu się ją jakoś przekonać. I znowu postąpił niezgodnie z prawem xantracji! Już drugi raz i tym razem wiedział doskonale, że nie ujdzie mu to na sucho. Nie potrafił jednak zostawić tego bezradnego dzieciaka na pastwę losu. Po prostu nie mógł!
To przecież nadal była Miłka, choć w takim maleńkim, niepozornym ciałku, choć nie mogła go rozpoznać, ale z jej błękitnych załzawionych oczu niezmiennie wy-glądała tamta quroika. Znalazł dla niej dom i przyjaznych ludzi, którzy za sowitą od-płatnością zgodzili się ją wychować…
Dużo go to kosztowało, oj dużo! I wcale nie chodziło mu o te bezużyteczne mo-nety tej planety! Tym razem Xebor nie był już taki tolerancyjny! Kara należała do do-tkliwszych… Na ponad trzysta ziemskich lat Midron został zdegradowany ze stanowi-ska, natychmiast musiał opuścić 26 - tą Xantynę i zamieszkać w 16 - tej z Nieprzysto-sowanymi. W efekcie nie było to takie zupełnie bezsensowne, ponieważ udało mu się lepiej zrozumieć jej mieszkańców. Niekiedy utożsamiał się z nimi, tłumacząc sam sobie, że tak naprawdę - nawet doceniany i czczony teraz Hadron musiał posiadać jakieś geny Nieprzystosowanych.
- E, dawne dzieje! Właściwie prahistoria… Nie! Nie powinienem teraz o tym myśleć! – westchnął ciężko, upominając sam siebie.
Nadal spacerował po mieście i starał się wyrzucić z pamięci obrazy średnio-wiecznego brudu i fetoru płonących stosów. To już minęło! Nad miastem powiewał lekki przyjemny wiaterek. Słońce nadal układało się do snu w purpurowej tonacji. Na niebie tworzyła się paleta niezwykłych barw. Wciąż jeszcze tańczył wielobarwny czas, nim mrok poplami jasność, z cienia wypełzną szkliste zjawy nocy a ciemny firmament zabłyśnie miliardami dalekich światełek. Było tak pięknie, tak jakoś dobrze i bezpiecznie. Z pobliskiego pubu dobiegała rytmiczna muzyka, a młodzi ludzie siedzący przy stolikach na podwórku kawiarni śmiali się głośno i beztrosko.
Midron pomyślał, że nigdy, nawet w najgorszych momentach życia, nie powi-nien żałować tego, co uczynił podczas pierwszej xantracji! Wprawdzie postąpił wtedy nieroztropnie i wbrew Najświętszym Prawom Xenomitrii, jak widać, było warto… Co z tego, że kierowały nim wtedy egoistyczne i osobiste pobudki? Absolutnie nic!!! Korzyści odnieśli wszyscy mieszkańcy a nawet ich potomkowie przez całe wieki ludzkiej cywilizacji.
Szkoda, że tym razem Rada Wizarów nie obdarzyła go już tak potężną mocą, jak za pierwszym razem! Wielka szkoda! Trudno, nie miał na to żadnego wpływu… Właściwie, to w kategoriach cudu należało traktować ich decyzję, że odważyli się go wysłać na Błękitną Planetę po raz trzeci, pomimo jego niefrasobliwych niesubordynacji.
Wszechpozytywna Moc Dłoni Hadrona miała przecież ograniczony czasokres i nic nie mogło tego zmienić… No, chyba koroana powtórnego zalśnienia, jednak Midron został pozbawiony tej siły. Kilka tysięcy lat działania i tak stanowiło przeogromną potęgę Demiurga nad siłami ciemności, nad ich mrocznym wpływem na quroiki… Walka dobra ze złem toczyła się od prapoczątku, jeszcze zanim powstała Ziemia a nawet Tytania czy Xenomitria. Może tylko Demiurg w swej wszechwolnej miłości do swoich tworów przesadził delikatnie z tą wolnością a raczej z przerażeniem bezwolności - kreowanej przez różnorakie i nieźle wypaczone religie.
- Kurwa mać! – Midron przeklął nagle po ludzku. Cóż, Dłoń Hadrona traciła moc, właściwie dogasały jej ostatnie iskierki. Zresztą dawna osada rozrosła się w tak ogromne miasto, że nie wszędzie docierała jej siła. Bywały i złe zdarzenia… Bywały! Ta straszna zaraza, która pochłonęła tyle ludzkich istnień, okrutne tortury i płomienie inkwizycji, pożary, lata nieurodzaju i głodu… A jednak z tej ostatniej wielkiej wojny, podczas której używano już naprawdę zaawansowanej technicznie i morderczej broni, miasto wyszło bez większych zniszczeń. Ludzie różnie to sobie tłumaczyli, nikt prze-cież nie wiedział o xenomitriańskiej potędze Dłoni Hadrona nad tym miejscem…
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale ma pan takie smutne oczy! Tyle w nich niewyobrażalnego smutku, że musiałam, pana, zaczepić… Zresztą, może to głupie, może nawet bardzo infantylne, jednak wydaje mi się, że ja pana znam! Musieliśmy się już kiedyś spotkać! – zatopionego w myślach Midrona niespodziewanie zaczepiła młoda dziewczyna.
Odłączyła się od grupki nastolatek, ubranych i pomalowanych w taki sposób, że czterysta lat temu, jak nic spłonęłyby na stosie i to za sam wygląd. Ostrą, przejmującą czerń ich dziwacznego odzienia może dałoby się jakoś wytłumaczyć współczesną mo-dą, jednak te czarne krogulcze paznokcie i oczy – jakby pomazane ciemnym błotem – nie miały dla Midrona racjonalnego wytłumaczenia.
Na moment oniemiał i stracił dar wymowy. To była ona! Naprawdę ona! A przecież nie miał już żadnej nadziei, że i ta trzecia xantracja będzie miała dla niego osobiście szczęśliwy finał. Noszona w sercu iluzja, pomimo nieustannych pułapek i wątpliwości, rozśpiewała się nagle radosną melodią nad tym wspaniałym miastem, otoczonym zielenią lasów, pod błękitem nieba pełnego beztrosko przelatujących ptaków…
- Miłka? – spytał cicho. Przez wyschnięte nagle gardło nie za bardzo chciały wydostawać się właściwe słowa. Nie miał na to żadnego wpływu.
- Miłka, Miłka! Więc jednak się znamy? - roześmiała się dziewczyna w czar-nych barwach. Nie potrafił się powstrzymać i złapał ją za rękę…
- Dobry Boże! To naprawdę ty! Magiczny Midron z moich snów! – wyszeptała zupełnie jak kiedyś, łagodnie i z miłością.
- Miła? Idziesz z nami? Czy zostajesz z tym z tym garniakiem? Może zamie-niasz się w galeriankę? - ze strony czarnych dziewcząt rozległy się chichoty i szydercze pytania..
- Idźcie, później do was dołączę! – odkrzyknęła do przyjaciółek, ale w jej głosie pobrzmiewał już całkiem inny ton.
Midron doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wygląda. Miał jakieś trzy-dzieści parę ludzkich lat, markowy garnitur i buty… W skórzanym portfelu kilka zło-tych kart, pomijając posażną ilość banknotów przeznaczonych na zwykłe wydatki. Na Xenomitrii od dawna wiedziano, jaką potęgę na Ziemi stanowią finanse… Nie był tutaj nikim, nie musiał liczyć na pomoc innych, bo tak naprawdę tylko jednego potrzebował do szczęścia… Miłki! Właśnie jej!
Od jego ostatniej bytności na Błękitnej Planecie zmieniło się tak wiele, postęp, nauka, doświadczenia… Pewnie tak samo myślał jego ojciec wiele tysięcy lat temu. Czy to ma w sumie jakieś znaczenie? Raczej nie! Chociaż?
Właśnie teraz współczesna archeologia, po odkryciu szczątków ogromnej pira-midy w Abu Roasz, z odmętów niepamięci wydobyła faraona Dżedefre, choć przecież jego potomni zrobili wszystko, by tak się nie stało… Dowcip rzeczywistości, czy też prawda po prostu zawsze musi zwyciężyć?
Piramida była o wiele potężniejsza od tej Cheopsa w Gizie, a na dodatek stała na wysokim wzgórzu i górowała nad otoczeniem…. Midron dobrze wiedział, kim był Dżedefre, co zrobił i co próbował uczynić dla Egiptu… Nie wierzył w żadne przekła-mania, których dopuszczali się niepewni archeolodzy czy fantazjujący literaci! To był jego ojciec, to był Xenomitrianin, a mord i okrucieństwo po prostu nie leżało w jego naturze.
Nagle poczuł dłoń Miłki w swojej i zapomniał o wszystkim innym. Znów się odnaleźli, znów mogli spędzić ze sobą kawał ludzkiego życia. Tylko od nich zależało, ile dadzą sobie szczęścia.
Midron naraz zrozumiał, że jest jeszcze nadzieja, by Dłoń Hadrona rozżarzyła się choć odrobinę mocniej i na dłuższy czas. Ojciec musiał znać na to jakiś sposób, wystarczyło go tylko zrozumieć i zastosować. A miastu, w którym spotkało go tyle niesamowitych wrażeń, a przede wszystkim miłość, należała się jeszcze długotrwała moc Dłoni Hadrona… I na pewno tak się stanie! Na pewno!
Nagle wojna, która toczyła się nieprzerwanie w Strefie pomiędzy Xenomitrią a Tytanią, wydała mu się całkiem bez sensu. Emocjonalna pamięć wpadła w kołowrotek wyciszenia i zamieniła się w siłę czerpaną z pasji. Przez króciutki moment Midron wahał się jeszcze co do nazewnictwa. Tylko przez chwilę! Przez maleńką chwileczkę nieistotną dla niczego i nikogo… Czy miłość można uważać za pasję, czy też jest ona jedynie dodatkiem i tłumacznikiem do szyderczo uśmiechniętej nierozwagi?


Autor: mamgi, Data wysłania: 2014-03-06,

Poznaliśmy się nie całkiem przypadkowo... Po skończeniu liceum, co było już dosyć dawno temu postanowiłam zarobić nieco grosza i dlatego rozdawałam w wakacje ulotki. Działo się to w centrum miasta a akurat znajomy (tajemnicą jest nasze poznanie:) pracował w jednym z ogródków piwnych. Pewnego wieczoru, gdy wracałam z pracy zapytał jak minął mi dzień. Nie chciałam być niekulturalna rozmawiając z nim "zza płotu", dlatego podeszłam bliżej. Zobaczyłam, że obsługuje stolik, przy którym siedzi... mój były chłopak a byłym był dopiero od pół roku. Maciek (kelner) zaprosił mnie do stolika. Nie odmówiłam. Były chłopak dosyć szybko wyszedł ale dziwnie zachowywał się inny chłopak... Siedzieliśmy w trójkę kilka godzin, zmieniając przy okazji lokum. Na koniec "dziwny przystojniak" zapytał czy potkamy się jutro. Odpowiedziałam, że zastanowię się. Blokowała mnie ewentualna znajomość jego z byłym. Zaryzykowałam, celowo spóźniając się na spotkanie. Czekał:) Jesteśmy do dziś, choć nie zawsze jest sielsko.

Autor: niepoprawnaromantyczka, Data wysłania: 2014-03-07,

Powinnam dziś się poddać, pokochać innego
Rozum może by się zgodził, serce nie rozumie czemu
Nie jestem w stanie innemu patrzeć w oczy
I ciągle udawać, że to on mnie zauroczył
Gdy serce ciągle tkwi przy tej osobie..
Za którą mogłabym iść na świata koniec
Nie będę udawać, że wszystko jest w porządku
Bo to prawdziwa miłość , może zacznę od początku;
Poznałam go na jednej imprezie
Bawiłam się i piłam ile tylko wlezie
Spodobał mi się chłopak przystojny, wysoki
Ciemny blondyn, brązowooki
Po tańcu, rozmowie, patrzeniu prosto w oczy
Nie trzeba było wiele, chłopak mnie zauroczył
Że miłość jest ślepa a wzrok w miłości gorszy
Później się dowiedziałam, że on jest sporo młodszy
Wtedy w ogóle mi to nie przeszkadzało
A nawet dodam że mi się bardzo podobało
Nie ostudziła uczucia nawet jazda na motorze
I okropny ból nogi poparzonej w tym ferworze
Miło czas upływał, ja się zakochiwałam
a potem po wakacjach miałam czego chciałam..
Złamane serce, o czym mówić więcej
Blizna na łydce przypominała o rozterce
Ciągłe cierpienie i tęsknota..
lecz nigdy nie zapomniałam o tych cudownych oczach.....

Dwa lata później mam jechać na wakacje
strach w oczach i panika, serca palpitacje
Jadę z duszą na ramieniu, serce drży stęsknione
co chwila to blednę, to od nowa płonę
Moja miłość jest silna, lecz serce bardzo słabe
Nie wiem jak bez Ciebie tyle czasu dałam radę
Gdy tylko przez okno go zobaczyłam
wróciły wspomnienia i to co wówczas czułam
Wiedziałam już, że wielki błąd popełniam
Nie potrafiłam przestać, w uczuciu tym tonęłam
Nie poczyniła śladów ta długa rozłąka
tylko ja, on, ciemna noc i pusta łąka
Chwile bezcenne i niezapomniane
czas pędził szybko, wieczór nagle świta już nad ranem
Mogłam bez końca spoglądać w jego oczy
a w duchu pragnęłam by on też się zauroczył
Minęły szybko chwile, on nagle wyjechał
a w sercu pozostała pustka niezmierna.
Uczucia tak silne, że opisać ich nie zdołam
teraz sama stoję i Twoje imię wołam..
Opieram się o ścianę, łza po twarzy spływa
nie mogę żyć tak dłużej, duszę mi rozrywa
Zależy mi na Tobie, oddaję Ci swe serce
Chce Cię znowu poczuć, nie proszę o nic więcej
Pragnę znowu być tylko przy Tobie
dopóki nie położą mnie w ciemnym, zimnym grobie...

Kilka miesięcy później znów się spotykamy
lgniemy do siebie choć przed uczuciem uciekamy
mimo, że na dworze mróz nam mroził ręce
niezmiennie od zawsze gorące moje serce
Godziny uciekały, ból się wręcz pogłębiał
w hamowane uczucie znowu się zagłębiam
wiem, że będę tęsknić i nigdy nie przestanę
a kochać zawsze będę, nawet gdy zmartwychwstanę...



Bo do tej samej rzeki nie wchodzi się trzy razy
Lecz ja zlekceważyłam te wszystkie drogowskazy
Chciałam włożyć tylko stopę, wpadłam w wir po szyję
Nie przeminie to uczucie dopóki tylko żyję...

Nie mam wpływu na swoje uczucia
Bo Ty masz coś w sobie, coś co mnie porusza
i sprawia że nie chcę nic innego
Będę o Ciebie walczyć aż do upadłego...

Autor: Natalia, Data wysłania: 2014-03-07,

Moje pierwsze skojarzenie z historią miłosną to: Paryż - Montmartre :)

Byłam w Paryżu jakiś czas temu ze swoim Mężczyzną. Cudne widoki, niesamowite wspomnienia, ale szczególnie to jedno zachowało się w sercu.

Robiąc zakupy mój Mężczyzna oddalił się; widziałam, że rozmawia z karykaturzystą. Podeszłam, żeby posłuchać o czym rozmawiają i w jakim języku - czyżby mój Mężczyzna mówił po francusku? Niestety nie :) Troszeczkę speszony mówił po angielsku do tego pana, że to właśnie ja jestem Jego kobietą i chciałby, żeby to mi zrobił karykaturę. Myślę
sobie: o nie! No, ale stało się. Zasiadam na krześle i z miną męczennika poddaję się wizji karykaturzysty. W oczach mojego Mężczyzny co chwilę widzę błysk, uwielbienie i uśmiech. A niech się śmieje, a co. Jak zobaczę, co pan nawydziwiał, to się pośmiejemy razem :)

No i już. Pan oświadcza, że narysował.

Schodzę z krzesełka, Pan dumny i radosny pokazuje mi swoje dzieło. I niespodzianka. Karykatury nie widzę. Natomiast na rysunku jestem nawet ładna ja. Na tle wieży Eiffla. Z ogromnym pierścionkiem na mojej dłoni. Pytającym spojrzeniem patrzę na Pana, a On do mnie z uśmiechem: "Congratulation"! Odwracam się do mojego Mężczyzny i nie znajduję Go na wysokości mojego wzroku, ale kilkadziesiąt centymetrów niżej. Klęczy z otwartym pudełeczkiem i najpiękniejszym niskim głosem, zadaje to cudowne pytanie, czy zostanę Jego żoną :) Oczywiście odpowiedziałam: TAK! :)

Mój cudowny dzień, moje cudowne skojarzenie z Francją :)

Pozdrawiam serdecznie,
Natalia

Autor: Daniel M., Data wysłania: 2014-03-07,

Miłość, o której opowiem, zrodziła się dzięki magii. I nie ma w tym ani krztyny przesady. Odkąd tylko skończyłem 12 lat i w moim życiu pojawił się "Harry Potter", zaczęła w nim rządzić magia powieści napisanych przez J.K.Rowling. Udało mi się zgromadzić największą na świecie kolekcję zagranicznych wydań "Harry'ego Pottera" i prowadziłem bloga poświęconego tej pasji. Pewnego styczniowego dnia przed dwoma laty, pod jednym z moich wpisów pojawił się komentarz sygnowany tajemniczym nickiem: "Shiver89". Zwłaszcza ta liczba mnie zainteresowała - czyżby to oznaczało, że komentująca jest w moim wieku? Na tę myśl od razu zrobiło mi się cieplej. Jakieś dwa komentarze później, poprosiłem nieznajomą o kontakt mailowy. Jakże uradowała mnie wiadomość od niej! Tego dnia, kiedy rozmawialiśmy "internetowo" po raz pierwszy, powiedziałem Natalii (prawdziwe imię Shiver89), że jestem w niej zakochany i że będziemy razem. Ja z Południa, ona z Północy. Ja spod Żywca, ona spod Bydgoszczy. Kto by w to uwierzył? Ja uwierzyłem i wkrótce Natalia również w to uwierzyła. Wbrew wszelkim przeciwnościom losu i rozsądkowi, spotkaliśmy się po pół roku. Miesiąc później oświadczyłem się jej, a ona przyjęła moje oświadczyny. Dziś z wielką radością i niecierpliwością oczekujemy dziecka, a już 29 marca złożymy sobie przysięgę, która połączy nas węzłem małżeńskim. Odkąd znam Natalię, moje życie nabrało barw, a "Harry Potter" zyskał sobie jeszcze większe uznanie w naszych oczach i w 74 językach "spogląda" na nas z gigantycznego regału. To właśnie ta magia połączyła nasze serca. Czy ktoś teraz będzie wątpić w jej istnienie?

Skomentuj:









CAPTCHA Image
Trudno odczytać? Przeładuj obrazek!

Pola oznaczone * są obowiązkowe. Dodając komentarz zgadzasz się na Regulamin.
Faceci z sieci