Moja koleżanka na samą suknię ślubną wydała kilka tysięcy złotych. Mam drugą koleżankę, która za swoją zapłaciła 300 złotych (a stroik do włosów był gratis). Czym się różnią te dwie kobiety?
Odpowiedź brzmi: czasownikiem. :-)
Ta, która ZAPŁACIŁA rzeczywiście wyciągnęła swoje pieniądze z portfela, a właściwie z bankomatu. Ta która WYDAŁA, po prostu roztrwoniła ciężko zarobione pieniądze swoich rodziców i teściów, który ceremonię sponsorowali. No wiesz, przecież księżniczką można być tylko raz w życiu, odparła, gdy dopytywałam się o przyczynę tak wielkiego wydatku.
No właśnie, księżniczkami się bywa lub się nimi jest. A co jeśli księżniczką się być nie chce? Dobrze, jeśli kobieta, która nosi się z zamiarem kiedykolwiek przywdziać białe szaty i stanąć na ślubnym kobiercu, zastanowi się, kim jest i kim chce być. Nie wierzę w księżniczki. A i o królewiczów z bajki w dzisiejszych czasach trudno. Może zjadły ich smoki? A może to nie ta bajka. Czy moja bajka? Warto zadać sobie to pytanie długo, długo zanim wypowiemy ostateczne tak.
Pewien mądry ksiądz powiedział mi kiedyś, że jeśli dwoje ludzi mocno się kocha, to każdy ich dzień jest i będzie wyjątkowy i ślub nie ma tu nic do rzeczy. Bo dzień ślubu wcale nie powinien być najwspanialszy. Dobrze jeśli dzień przed i wiele, wiele lat po tymże ślubie są wspaniałe. A może wystarczy, żeby były dobre... Dlatego dobrze jeśli wsłuchamy się w siebie i zapytamy uczciwie – czy jestem księżniczką, czy szukam księcia, czy moje życie ma być bajką. Lepiej, żeby było spokojnie, szczęśliwie, pełne miłości i radości, bez chorób, za to z szacunkiem. Więc czy suknia ślubna jest warta tego, by przez jeden dzień poczuć się księżniczką, czy może lepiej poszukać takiego partnera, który będzie codziennym księciem bez białego konia, ale za to z dobrą pracą.
PS
Ci, rycerze trzymani pod kobiecym pantofelkiem wcale bajkowi nie są. Przyciśnięci do zamkowego muru mogą zacząć pluć ogniem i siarką.